Cześć wam! :)
Dziś napiszę na początku, bo pewnie większość z was nie czyta moich notek, tam na dole. Prezentuje wam shota, którego pisanie zajęło mi miesiąc czasu, ale jestem zadowolona z efektu, chociaż zakończenie chyba nie wyszło mi zbyt dobrze. Ma 20 stron i ponad 10 tys. słów i mam nadzieje, że wytrwacie do końca. :)
Za tydzień pojawi się tu kolejny shot i będzie to
prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką tu opublikuje.
Nie wiem, co dalej, ale za tydzień powiem wam, czy będę dalej pisać i publikować to, czy będę raczej pisać dla siebie.
Dziękuje tym osobom, które zostawiły swoja opinię pod epilogiem. Dużo dla mnie znaczy wasze zdanie i mam nadzieję, że tym rzem też zostawicie coś po sobie.
Do napisania!
____________________________________________________________________
1
Niebo pokrywały ciemne chmury, z których delikatnymi
kroplami padał deszcz, gdy Harry przemierzał ulice, by dostać się do szkoły.
Miał na sobie ciemne, obcisłe rurki i bluzę z kapturem w kolorze granatowym,
która miała chronić go od deszczu. Nie miał parasola, a jego znoszone buty
wydawały piskliwy dźwięk w styczności z wodą, znajdującą się na chodniku. Nie zwracając uwagi na przechodniów i gapiów,
którzy posyłali mu zdegustowane spojrzenia, które mówiły, że jest wariatem,
szedł przed siebie.
Harry lubił deszcz. Lubił czuć jego zimne krople na twarzy i to uczucie
przemoknięcia, gdy spacerował w ulewę uliczkami pobliskiego parku. Nie
przejmował się opinią ludzi i słowami, jakie kierują pod jego adresem.
Wiedział, że większość osób uważa go za dziwka. Może dlatego, że nigdy się nie
uśmiecha, a jego oczy zawsze, bez względu na okoliczność, mają ciemno zieloną
barwę i są pozbawione tej radości życia, którą można zobaczyć w oczach innych.
Są jak u lalki. Wyglądają jak martwe, tyle, że żyją.
Gdy doszedł do ogromnego budynku i przekroczył jego próg ściągnął kaptur z
głowy i odgarnął z czoła swoje mokre loczki. Omiótł spojrzeniem cały korytarz,
chociaż sam nie wiedział dlaczego. Dostrzegł ludzi ze swojej klasy, którzy
siedzieli na ławce i rozmawiali co jakiś czas wybuchając śmiechem. Jego wzrok
wędrował dalej, aż zatrzymał się na chłopaku siedzącym na parapecie.
Miał ciemne rurki z materiału i szary sweter. Delikatne rysy twarzy, kasztanowe
włosy, których grzywka opadała mu na czoło, mały nos, malinowe usta i niebieskie
oczy, które wpatrywały się w niego z nieukrywaną ciekawością, podczas gdy jego
nogi, wolno spuszczone w dół, kołysały się.
Chłopak zagryzł dolną wargę i pochylił głowę w bok jeszcze bardziej
przyglądając się Harry`emu.
Loczek zarumienił się i spuścił głowę w dół, po czym odwrócił się na pięcie i
udał w stronę szatni, chcąc jak najszybciej uciec stamtąd.
Szedł w dół korytarza, a osoby ze szkoły mijały go, nie zawracając na niego
najmniejszej uwagi.
Harry nie miał przyjaciół. Był osobą zamkniętą w sobie i nie do końca lubił
poznawać nowych ludzi. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nigdy sam nie wyciągał
do nikogo ręki, a ludzie sprytnie go unikali, ułatwiając wszystko. I choć wiele
razy znajomi próbowali zbliżyć się do niego, Harry zawsze ich odpychał. Lubił
swoją samotność i nie chciał tego zmieniać. A może tak mu się tylko wydawało?
Zmieniał mokre buty, zdjął bluzę, po czym zamknął szafkę i udał się w stronę
klasy.
Gdy przechodził obok nieznanego mu chłopaka pozwolił sobie zerknąć na niego
jeszcze raz, by zobaczyć czy ten znowu go obserwuje. I gdy Harry odwrócił
wzrok, napotykał na swojej drodze niebieskie spojrzenie, które patrzyło na
niego z tą samą ciekawością. Zatrzymał
swoje zielone spojrzenie nieco dłużej, a gdy chłopak posłał mu delikatny uśmiech
odwrócił wzrok, idąc dalej.
2
Budzik zabrzmiał dokładnie o godzinie siódmej, wybudzając go
ze snu. Leniwie otworzył powieki i rozejrzał się po pokoju, w którym panował
lekki mrok. Wyłączył alarm i podniósł się z łóżka, a jego nogi wolno zawisły
powoli dotykając zimnej podłogi. Podniósł się, a zimne powietrze otuliło jego
nagie ciało, więc czym prędzej podszedł do szafy i wybrał ubrania, by za chwile
móc udać się do łazienki. Minęło kilka chwil, zanim drzwi łazienki z powrotem
się otworzyły, a Harry opuścił pomieszczenie już całkowicie ubrany.
Miał na sobie zwykłe, czarne rurki, które idealnie pasowały do jego nóg, niczym
druga skóra, czarny podkoszulek i czerwoną koszule w kratę rozpiętą u góry. Na
jego głowie panował chaos, artystyczny nieład, jak to Harry miał w zwyczaju
nazywać swoje włosy, ale nie przejął się tym zbytnio. Wyjął z szuflady czarne
skarpetki, po czym nasunął je sobie na stopy. Zanim opuścił pokój wyjrzał przez
okno, lecz nic się nie zmieniło. Padał deszcz.
Gdy wszedł do kuchni, na stole leżały już dwa tosty posmarowane dżemem i kubek
herbaty z którego ulatywała gorąca para. Usiadł przy stole i zaczął konsumować
swoje śniadanie.
- Dzień dobry – usłyszał głos swojej babci, więc podniósł wzrok i skierował go
na jej osobę.
- Dzień dobry – odpowiedział, na co ta posłała mu ciepły uśmiech którego nie
umiał odwzajemnić.
Kobieta nie przejęła się tym zbytnio, przyzwyczajona do zachowania swojego
wnuka. Harry był dobrym chłopcem i starsza Pani wiedziała to, tyle, że nie
umiała uświadomić tego jemu samemu. Ale wierzyła, ze przyjdzie taki dzień, w
którym jego twarz, znów rozświetli uśmiech, a póki co, sama podarowywała mu
taki każdego dnia.
- Weź parasol.- powiedziała, gdy Harry odłożył naczynia do zlewu i udał się w
stronę drzwi. – Znów pada deszcz.
Chłopak przytaknął, po czym zdjął z wieszaka kurtkę i założył na siebie. Gdy
jego buty były już na nogach sięgnął po parasol, po czym założył torbę na ramię
i już miał otwierać drzwi, gdy kobiecy głos dotarł do jego uszu.
- Uważaj na siebie. – powiedziała babcia, stojąc w progu.
- Będę. – powiedział i podszedł do kobiety, delikatnie ją przytulając, po czym
wyszedł z mieszkania zamykając za sobą drzwi.
Harry był specyficznym chłopcem. Rzadko kiedy okazywał swoje uczucia, a
dzisiejszy uścisk był czymś więcej niż tylko uściskiem, o czym kobieta dobrze
wiedziała. I choć naprawdę tylko czasami Harry przytulał ją bądź całował w
policzek na pożegnanie, to dla tych kilku chwil, watro było czekać.
Przekroczył mury szkoły, po czym udał się do szatni, po drodze szukając
wzrokiem nieznanego szatyna, lecz nigdzie go nie dostrzegł. Zostawił rzeczy w
szatni i udał się korytarzem po swoją salę, jednocześnie omiatając go uważnym
spojrzeniem. Lecz chłopaka o niebieskim spojrzeniu nigdzie nie było.
Harry cały dzień szukał tamtego chłopaka, który przyglądał mu się, lecz nigdzie
go nie widział. Zupełnie tak, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Następnego dnia Harry również szukał nieznajomego szatyna, lecz jego znów nie
było. Tak samo jak następnego dnia i następnego.
Gdy przyszedł piątek i okazało się, że nieznajomego chłopaka znów nigdzie nie
ma, Harry odpuścił, uznając jego osobę za przewidzenie. Może tamtego dnia był i
Harry go widział, ponieważ chciał go zobaczyć? Może. Ale mógł być też
prawdziwy, o czym chłopak doskonale wiedział, a to, że nie było go w szkole
przez kilka dni mogło być spowodowane różnymi przyczynami i niekoniecznie
musiały one świadczyć o tym, że zwariował. Z tą myślą wrócił do domu, wierząc,
że gdy nadejdzie poniedziałek wszystko wróci do normy.
Wieczór nie był inny, niż te, które do tej pory miały miejsce. Harry obejrzał
ze swoją babcią film, po czym mówiąc ciche „Dobranoc” udał się do swojego
pokoju. Zapalił małą lampkę, stojąca na szafce nocnej, tuz przy łóżku i udał
się do okna w celu zasłonięcia go.
Następnie podszedł do szafy i wyciągnął z niej czystą bieliznę, by następnie
udać się do łazienki. Gdy skończył brać prysznic i odwiesił mokry ręcznik na
wieszak, zamknął drzwi i podszedł do łóżka, by wsunąć się pod kołdrę. Wyciągnął
rękę, by zgasić światło, po czym zakopał się w pościeli i zamknął oczy. Sen
zmorzył go szybciej niż myślał.
3
Wszędzie wokół panowała jasność. Harry
mrugnął kilka razy powiekami, lecz nic się nie zmieniło. Był w parku. Lekki
wiatr poruszał delikatnie konarami drzew i otulał ciepłym powietrzem jego
ciało. Świeciło słońce, muskając swoimi promieniami jego bladą skórę. Harry
przymknął powieki i wystawił twarz ku słońcu, pragnąc złapać więcej ciepłych
promieni. Po chwili poczuł ruch obok
siebie, a gdy odwrócił głowę i otworzył oczy, ten sam chłopak, który przyglądał
mu się tamtego dnia w szkole, siedział obok niego.
Harry spojrzał na niego pytająco, lecz ten tylko uśmiechnął się lekko.
- Piękna pogoda, prawda? – zapytał
Loczek uniósł brew w zdziwieniu, ale przytaknął po chwili.
- Gdzie jesteśmy?
- Och.- powiedział szatyn wesołym tonem. – W parku. Myślałem, że to oczywiste.
Ale dokładniej rzecz ujmując – w twoim śnie.
Harry zamyślił się na chwile. Nigdy nie śnił mu się park, lecz nie to było
najważniejsze. Pozostało pytanie: dlaczego?
- W moim śnie?- spytał, na co chłopak pokiwał twierdząco głową. – Och…-
zamyślił się na chwilę. – W takim razie, co robisz w moim śnie?
Szatyn roześmiał się. Jego wesołość powoli denerwowała Harry`ego.
- Powinieneś raczej zapytać, dlaczego tu jestem.
- Więc…- zaczął Harry.- Dlaczego tu jesteś?
- I tak ci nie powiem. – odparł. - Nie teraz, ale chodź. Pokażę ci coś.
Nieznajomy ruszył przed siebie, zostawiając Harry`ego z tyłu. Po chwili loczek
ocknął się i dogonił chłopaka, zastanawiając się co się właściwie dzieje.
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię? – zapytał
- Louis.- odpowiedział i posłał mu uśmiech.
Louis. Ładnie – pomyślał Harry. Patrzył na chłopka, który szedł kilka kroków
przed nim, o ile można to tak nazwać, ponieważ jego nogi co i rusz unosiły się
w powietrzu. On najzwyczajniej w świecie podskakiwał, a uśmiech nie schodził z
jego twarzy nawet na sekundę. Wariat – pomyślał Harry.
- Gdzie mnie zabierasz? – zapytał zrównując się z chłopakiem.
- Zaraz zobaczysz. – rzekł.- Jeszcze tylko chwila.
Dosłownie po minucie doszli do niewielkiego placu zabaw, który Harry skądś
znał. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie było, poza małym chłopcem bawiącym
się w piaskownicy i dwójką dorosłych, siedzących na ławce i z uśmiechem
patrzących na chłopczyka.
- Harry- zawołała w pewnym momencie kobieta.- Chodź, idziemy już.
Chłopiec wstał posłusznie i podszedł do kobiety. Ta przykucnęła i mocno
przytuliła dziecko do siebie.
Po chwili kobieta podniosła się i chwyciła chłopca za rękę. Drugą rękę chwycił
jego tata i ruszyli wzdłuż alejki rozmawiając i śmiejąc się.
Harry rozpoznał siebie, tak samo jak swoich rodziców. Byli wtedy szczęśliwi.
Razem. Łza spłynęła po jego policzku, a ból w klatce piersiowej wrócił. I znów
nasunęło mu się pytanie.
- Dlaczego?- zapytał.
Lecz, gdy odwrócił twarz w stronę Louisa, jego nie było.
4
- Gdzie jesteśmy?- zapytał Harry
- A jak myślisz?
Loczek rozejrzał się dookoła. Byli w niewielkim korytarzu, na ścianach którego
znajdowały się kolorowe naklejki przedstawiające Kubusia Puchatka i inne
postaci z różnych bajek. Szkoła, a raczej przedszkole. Jego przedszkole.
W tym samym momencie korytarz zaczął zapełniać się dziećmi i ich rodzicami,
którzy przyszli odprowadzić swoje pociechy.
Harry odsunął się na bok, nie chcąc, by para rodziców wpadła na niego i Louisa,
lecz szatyn wcale się nie odsunął, a dwójka dorosłych przeszła przez niego tak
po prostu, nawet go nie zauważając.
Harry zamyślił się na moment, chcąc przeanalizować sytuację.
- Oni nas nie widzą, prawda?- zapytał po chwili, odwracając twarz ku szatynowi.
- Oczywiście, że nie. – Odparł wesoło i uśmiechnął się. – Jesteśmy w twoim śnie, Harry.
W tym momencie Harry zastanowił się, czy uśmiech kiedykolwiek znika z jego
twarzy.
- W moim śnie…- powtórzył.
Jak na zawołanie zza rogu korytarza wyszła para rodziców, a między nimi, za
rękę, szedł mały chłopiec. Mężczyzna, jak i kobieta uśmiechali się do
chłopczyka, na buzi którego również malował się uśmiech, ukazując jego dwa
dołeczki.
- Harry…- zaczął mężczyzna, kucając przy chłopcu i łapiąc w swoje dłonie jego
małe rączki.- Dalej musisz iść sam. – chłopiec spojrzał na swojego tatę dużymi,
zielonymi oczyma, w których tlił się strach. – Ale jesteś dużym chłopcem i
poradzisz sobie. Bądź grzeczny i słuchaj Pani, a nim się obejrzysz czas szybko
zleci i przyjdziemy po ciebie, równo o trzynastej.
Chłopiec przytaknął głową, po czym wtulił się w szyje swojego taty.
- Kochamy Cię, Harry. – powiedziała mama chłopca, również go przytulając. –
Dasz sobie radę.
- Ja też was kocham. – rzekł chłopiec.
Pocałował rodziców w policzek na pożegnanie, po czy zniknął w tłumie dzieci.
- To ja…- szepnął Harry, któremu delikatny uśmiech malował się na twarzy, a
oczy błyszczały, mokre od łez.
- To twoje wspomnienia. – rzekł Louis. – To wszystko jest twoje.
Harry zamyślił się na chwilę.
- Dlaczego to robisz? – zapytał
Ale Louisa już nie było.
5
Harry dużo myślał o tym, co pokazał mu Louis, ale mimo wielu
pomysłów na rozwiązanie zagadki, nadal nie wiedział, do czego to wszystko
zmierza.
Wspomnienia rodziców wywołały na jego ustach chwilowy uśmiech, ale i przyniosły
ze sobą wiele smutku. Wydarzenia sprzed roku wróciły i Harry nie umiał myśleć o
niczym innym, jak właśnie o tym.
Tak bardzo by chciał cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Ale to nie było
możliwe i Harry doskonale o tym wiedział. I zamiast iść dalej, pogrążał się we
wspomnieniach, jakby były jedynym dowodem na to, że to wszystko miało miejsce,
a szczęśliwe życie rzeczywiście gdzieś tam było, schowane wśród delikatnego
uśmiechu i warstwy kurzu, pod którym zaległo.
Wizyty Louisa dały się odczuć nie tylko Harry`emu, ale również jego babci,
która nie wiedziała co stoi za nagłą zmianą jego wnuczka. Harry stał się
bardziej cichy i mniej skory do rozmowy. Bardzo ciężko było do niego dotrzeć,
ponieważ pogrążony we własnych myślach, nie zwracał uwagi na nic wokół.
- Harry.- powiedziała kobieta spoglądając na loczka, który od kilkunastu minut
siedział i wpatrywał się w okno, za którym zapadał zmierzch.
- Harry.- powtórzyła, gdy chłopak nie reagował.
- Nmm…-odwrócił wzrok i spojrzał na swoja babcię, która patrzyła na niego
zaniepokojonym wzrokiem.
- Wszystko w porządku?
- Tak.- odrzekł, po czym wstał z krzesła i udał się w stronę wyjścia z kuchni.
– Pójdę do siebie.
- Harry…- rzekła starsza Pani i wyszła za swoim wnuczkiem do korytarza. –
Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda? Cokolwiek by się nie
działo…
- Wiem.- odpowiedział.- Dobranoc. – po czym opuścił pomieszczenie.
Emily – bo tak miała na imię babcia Harry`ego, nie wiedziała co zrobić, by
przywrócić w nim tę minimalistyczna chęć życia i funkcjonowania, która małym
promieniem tliła się w nim, do wczorajszego dnia i dawała nadzieję na to, że
pewnego dnia wszystko wróci do normy. Cos się wydarzyło, cos co sprawiło, że
uleciało z niego życie, tak całkowicie, pozostawiając jedynie marną namiastkę
wnuka, którego znała. Emily tylko nie wiedziała co. Ale nie chciała naciskać,
bojąc się, że tylko pogorszy sprawę. Poza tym wiedziała, że gdy Harry będzie
gotowy, sam jej o tym powie.
Harry był dobrym chłopcem. Zawsze posłuszny i uśmiechnięty, chętny do pomocy.
Nigdy nie było z nim problemów. Jednak od śmierci rodziców wiele się zmieniło.
Harry się zmienił. Zamknął się w sobie i nie chciał rozmawiać, a uśmiech nie
gościł na jego twarzy.
Emily wiedziała, że Harry tęskni, że chciałby, aby wszystko było tak jak
dawniej, ale wiedziała też, że nie da się cofnąć czasu. Rodzice byli dla
Harry`ego wzorem i zarazem najlepszymi przyjaciółmi. Zawsze przychodził do nich
po radę i potrafił się przed nimi otworzyć, jak przed nikim.
Starsza Pani chciała, aby Harry dostrzegł w niej przyjaciela i potrafił się
przed nią otworzyć. Zawsze oferowała mu swoja pomocna dłoń, czekając aż chłopak
pewnego dnia ją złapie, lecz takowy nie nadchodził. Ale Emily miała nadzieję i
wiarę, że przyjdzie taki dzień, w którym Harry złapie jej dłoń i przestanie
uciekać przed światem.
6
- Dlaczego to robisz?!
– krzyknął Harry. – Dlaczego rujnujesz wszystko?!
- Harry. – rzekł spokojnie Louis, nic nie robiąc sobie z jego wrzasków. – Niby
co rujnuję? – zapytał. – Cały czas stoisz w miejscu.
- Nie prawda! – krzyknął.- Staram się! Staram się iść do przodu, a kiedy w
końcu powoli udaje mi się to, pojawiasz się ty i niszczysz wszytko, co udało mi
się osiągnąć przez ten rok.!
Harry usiadł na podłodze i oparł się o ścianę, podciągając nogi pod klatkę
piersiową i oplatając je ramionami. Schował twarz, a jego ciałem wstrząsnął
szloch.
- Harry…- zaczął delikatnie Louis.
- Idź sobie. – powiedział Harry, patrząc na szatyna załzawionymi oczyma, lecz
już spokojnie – Idź i nie wracaj.
Louis jednak nic zrobił sobie ze słów Harry`ego, zamiast tego podszedł do niego
i przytulił, na co Harry wtulił się ufnie w niego.
- Nie jesteś sam, Harry.- powiedział patrząc w jego zielone oczy.
- Moi rodzice zginęli w wypadku. – odrzekł, a z jego oczu pociekły łzy.- Nie
mam nikogo.
- Masz.- rzekł poważnie Louis, ocierając jego łzy.- Tylko nie potrafisz tego
dostrzec.
Lecz zanim Harry mógł o cokolwiek jeszcze zapytać, szatyn zniknął pozostawiając
za sobą jedynie uczucie miękkich warg na czole, po złożonym tam wcześniej
pocałunku.
7
Słowa Louisa długo siedziały Harry`emu w głowie. Próbował je
analizować, chcąc zrozumieć co chłopak miał na myśli, lecz nic nie przychodziło
Harry`emu do głowy.
Nie jesteś sam, Harry.
Ale Harry właśnie tak się czuł. Nie miał nikogo z kim mógłby tak po prostu
porozmawiać i do kogo mógłby się zwrócić o pomoc, bo sam najzwyczajniej w
świecie nie dawał sobie rady. Wydarzenia z ostatniego roku przytłaczały go, powodując
otępienie i melancholie, a także smutek, który nie chciał go opuścić.
Potrzebował kogoś, przed kim mógłby się wyżalić i z kim mógłby porozmawiać o
tym co się stało i tym co czuje. Lecz nikogo takiego nie było, a przynajmniej Harry
nikogo takiego nie dostrzegał, jak twierdził Louis.
W poniedziałek rano, gdy Harry wszedł do kuchni, na stole czekała na niego
miska czekoladowych płatków i ciepłe mleko. Chłopak usiadł przy stole i zaczął
konsumować swoje śniadanie, uprzednio zalewając płatki białym płynem. Kilka
chwil później do kuchni weszła Emily, witając się ze swoim wnukiem i czochrając
jego, nieuporządkowane, loki.
Harry lubił to. To uczucie, gdy ktoś przeczesywał jego splątane włosy. Posłał
swojej babci przyjazne spojrzenie, lecz bez uśmiechu, którego nie umiał
wymalować na swojej twarzy, ale który pojawił się na twarzy jego babci, gdy
tylko na nią spojrzał.
- Dziękuje. – powiedział, wkładając jednocześnie brudne naczynie do zlewu.
Udał się w stronę drzwi, uprzednio zakładając buty i biorąc torbę.
- Weź kurtkę – dotarł do niego głos babci. – Jest zimno.
Harry przytaknął głową, po czym ściągnął z wieszaka odpowiednie okrycie i założył na siebie. Posłał swojej babci
jeszcze jedno, wdzięczne spojrzenie i opuścił mieszkanie, zamykając za sobą
drzwi.
Zimne powietrze muskało delikatnie jego twarz i
przeczesywało włosy, gdy w wolnym tempie przemierzał park, udając się do
szkoły. Kwiecień zdawał się nie mieć końca.
Niebo pokrywały ciemne chmury, z których spadała mokra mgła, sprawiając, że
powietrze wokół było wilgotne i miało się to uczucie, jakby padał lekki deszcz.
Harry lubił deszcz. Ale czasami, gdy zimne dni trwały zbyt długo, tęsknił za
słońcem. Wtedy wszystko wydawało się być inne, bardziej pozytywne. Takie
lepsze.
Słowa Louisa znów powróciły, i znów w formie zagadki, której Harry nie potrafił
rozwiązać.
Przekroczył mur szkoły z nadzieją, że spotka Louisa i zapyta go o znaczenie
tych słów. Bardzo chciał zrozumieć, co chłopak miał na myśli wypowiadając je.
Sam nie potrafił do tego dojść. Lecz gdy przemierzał szkolne korytarze, szatyna
nigdzie nie było i dotarło do Harry`ego, że znów go nie spotka. I nie pozna
tajemnicy. Ale pozostawała jeszcze kwestia obecności Louisa w jego śnie, która
dawała nadzieję na rozwiązanie. I z tą nadzieją Harry wrócił do domu.
8
- Powiesz mi, o co ci chodziło?
Znajdowali się na opuszczonej ulicy, wokół której rozciągały się stare domy, a
wszędzie dookoła panowała cisza. Harry`ego przerażało to odrobine, ale Louisowi
zdawało się w ogóle to nie przeszkadzać, ponieważ siedział na starej ławce i
podśpiewywał cicho jakąś piosenkę, a na jego ustach malował się uśmiech.
Dziwak- przeszło Harry`emu przez myśl.
- Z czym?- zapytał Louis spoglądając na loczka.
- Z tym „Nie jesteś sam”. – odparł.- Mógłbyś to wyjaśnić?
- Och…- wyrwało się z ust szatyna.- Myślałem, że odpowiedź jest prosta.
- Cóż…- zawahał się na chwilę – najwyraźniej nie taka prosta, skoro nie
znalazłem jej.
- Serio nie domyśliłeś się?- zapytał Louis, gdy Harry usiadł obok niego na
ławce.
- Nie. – odrzekł. – Powiesz mi? – Spojrzał na Louisa błagalnym wzrokiem,
pragnąc by ten uległ i powiedział mu o co chodziło, zamiast dręczyć go tym, by
sam znalazł odpowiedź.
- Rozwiązanie masz cały czas pod nosem, Harry.
–powiedział, patrząc uważnie na chłopaka.
- Więc mi powiesz? – zapytał loczek z nutka nadziei w głosie.
- Nie. – rzekł prosto. – Ale mogę ci
pokazać.
Sceneria zmieniała się szybciej, niż Harry mógł to zarejestrować i już po
chwili siedzieli w salonie, na kanapie tak dobrze znanej Harry`emu. Rozpoznał
to miejsce – dom jego babci. Jego dom.
Moment później do pomieszczenia wkroczyła starsza Pani, niosąc w dłoni kubek
herbaty. Postawiła go na stoliczku, po czym podeszła do komody i wzięła do ręki
koszyk, w którym znajdowały się skarpetki. Usiadła na fotelu i zaczęła łączyć
je w pary. Gdy wszystko było gotowe otworzyła szufladę w komodzie i ułożyła w
niej odzienie, by następnie zamknąć ją i spojrzeć na zdjęcie stojące na meblu.
Przedstawiało ono Harry`ego i jego rodziców, podczas wspólnego popołudnia.
Weseli i uśmiechnięci, nieświadomi tego, co miało się wydarzyć. Starsza pani
wzięła fotografie w rękę i przejechała palcami po szkle, a po jej policzku
spłynęła pojedyncza łza, spływając w dół jej twarzy i skapując na komodę, po
czym odstawiła ja na miejsce, podeszła do kalendarza wiszącego na ścianie i
wyrwała kartkę. 22 kwietnia – głosiła nowa data.
- Babcia… - szepnął Harry.
Starsza Pani znów podeszła do komody i tym razem wzięła do ręki fotografię
przedstawiającą tylko Harry`ego, uśmiechniętego, z dołeczkami w policzkach. Jej
twarz mimowolnie rozświetliła się, malując delikatny uśmiech na jej wargach i
wysuszając mokre oczy.
- Poradzisz sobie. – szepnęła i odstawiła zdjęcie.
Warga Harry`ego zadrżała, a z oczu spłynęła łza, gdy uświadomił sobie, jak
proste to było, a on zapatrzony w siebie i w swoje problemy, nie dostrzegał
tego.
- Ona w ciebie wierzy…- powiedział Louis.
- Wiem. – odparł cicho Harry i spojrzał na szatyna.
- Może pora, byś ty tez uwierzył w siebie, hm? – powiedział uśmiechając się i
czochrając jego loki. Harry zamyślił się na chwilę, odwracając wzrok.
- Czy jest już za późno?- zapytał
- Na co?
Harry spojrzał na Louisa. – Na to by to naprawić.
- Na to nigdy nie jest za późno. – odrzekł wesoło Louis, dumny z siebie. – Ale
zanim to zrobisz, jest jeszcze coś, a raczej ktoś, kto czeka na ciebie.
- Kto?- zapytał Harry marszcząc brwi.
- Zaraz sam się przekonasz.
Sceneria znów się zmieniła, i tym razem znaleźli się w jasnym, niewielkim
pokoju, na ścianach którego wisiały różne plakaty. Harry rozejrzał się dokoła.
Skądś kojarzył ten pokój.
Po chwili do pomieszczenia weszła niewysoka blondynka o niebieskim spojrzeniu i
uroczym uśmiechu. Ładna.
- Felicity…- szepnął Harry.
Dziewczyna podeszła do radia i już po chwili po pokoju zaczęły roznosić się
dźwięki piosenki, którą Harry tak dobrze znał. The Fray – Look After You.
Następnie podeszła do biurka i podniosła z niego niewielka książkę. Na chwile
jej wzrok powędrował na tablice korkową, na której poprzyczepiane były różne
kartki. Dziewczyna podniosła rękę i przejechała nią po zdjęciu. Harry rozpoznał
siebie i blondynkę, gdy letniego popołudnia bawili się razem w ogrodzie. Nie
spodziewał się, że jeszcze je ma.
Uśmiech rozświetlił twarz dziewczyny, i Harry miał wrażanie, że nie tylko on
powrócił pamięcią do tamtego dnia.
Po chwili blondynka odeszła od biurka, posyłając fotografii ostatnie
spojrzenie, a w jej oczach malowało się coś na kształt tęsknoty.
- Musze to naprawić. – powiedział Harry, patrząc się na Louisa.
Znów byli w tej cichej uliczce.
- Powinieneś.
- Co mam zrobić?- zapytał.
Louis spojrzał na niego z uśmiechem na twarzy.- Wiesz co. –odparł. – I wszystko czego potrzebujesz masz
tutaj. – rzekła kładąc dłoń na jego sercu, które wybijało stały rytm. – Dasz
radę.
- A co jak się nie uda?
- Ja w ciebie wierzę, Harry. – powiedział prosto, posyłając mu uśmiech – Pora
byś i ty uwierzył w siebie.
Złożył na czole Harry`ego jeden, krótki pocałunek i już go nie było.
9
Stał przed ładnym, małym domkiem z czerwonej cegły i
wpatrywał się drzwi, nie mogąc znaleźć w sobie odwagi, by nacisnąć dzwonek. To wydawało się być znacznie trudniejsze,
niż przypuszczał.
Gdy rano się obudził, by pełny pozytywnej energii, by naprawić to, co zepsuł
przez ten rok. Na początek chciał porozmawiać z Felicity, wiedząc, że to będzie
prostsze niż rozmowa z babcią, dlatego też zostawił ją na wieczór, gdzie
spokojnie będą mogli porozmawiać i wyjaśnić wszystko.
Wiedział, co chciał powiedzieć przyjaciółce, o ile może jeszcze ją tak nazywać,
i był pewny swoich słów oraz przygotowany na ewentualne pytania, które zapewne się pojawią. Był gotowy by odbyć tą
rozmowę. Wiele razy przeprowadzał ją w myślach i wszystko wydawało się być w
porządku. Każde pytanie i każda odpowiedź były wiele razy przemyślane, by nic
nie mogło go zaskoczyć i by nie utknąć w martwym punkcie, z którego nie umiałby
wybrnąć. W jego głowie wszystko wydawało się być takie łatwe i proste, a
szczęśliwy koniec był tylko kwestią czasu. Lecz teraz, gdy stał przed
drewnianymi drzwiami rodziny Stewart, cała jego pewność siebie gdzieś uleciała
i znów powróciło to uczucie strachu i niepewności oraz lęk, przed powrotem do
przeszłości.
Stał jeszcze tak kilka chwil, zanim jego ręka mimowolnie powędrowała do
przycisku i nacisnęła go. Moment później drzwi otworzyły się, a w ich progu
stanął wysoki mężczyzna o krótkich ciemnych włosach i niebieskich oczach, z
lekkim zarostem na twarzy, który powitał go lekkim uśmiechem.
- Witaj, Harry – zaczął, podając chłopakowi rękę. – Dawno cię u nas nie było.
Harry uścisnął jego dłoń. – Dzień dobry. – odparł. – Ja…um…tak jakoś wyszło.
Jest może Felicity? – zapytał, zanim mężczyzna mógł zacząć zadawać pytania,
czego Harry chciał za wszelką cenę uniknąć, nieprzygotowany na konfrontację z
tatą swojej przyjaciółki.
- U siebie w pokoju. – odparł. – Wejdź.
– Powiedział przesuwając się i wpuszczając loczka do środka. – Znasz drogę. – powiedział, na co Harry
przytaknął głową i udał się po schodach na górę.
Harry stanął przed drzwiami pokoju i już podnosił rękę, by zapukać, gdy nagle
ogarnęła go niepewność. Co , jak źle robi i dziewczyna nie będzie chciała z nim
rozmawiać? Co, jak się nie uda? Co, jak zepsuje wszystko jeszcze bardziej?
Ale przecież…
Louis w niego wierzy. Babcia też w niego wierzy. Tylko, czy Harry jest w stanie
uwierzyć w siebie?
Po kilku chwilach, w których przez jego głowę przeleciało mnóstwo myśli, w
końcu odważył się i zapukał, a już po chwili delikatny głos dziewczyny zaprosił
go do środka.
Skoro Louis w niego wierzy, da radę.
Niepewnie uchylił drzwi i wszedł do pomieszczenia. Pokój był dokładnie
taki, jak w jego śnie. Jasne ściany i okno naprzeciw niego. Po prawej stronie
od okna stało biurko i wisiała korkowa tablica, na której znajdowało się ich
zdjęcie, a dalej, tylko kilka kroków, stało łózko. Blondynka siedziała na nim i
przyglądała się chłopakowi, jakby był duchem. Harry poczuł się dziwnie,
pierwszy raz w jej towarzystwie, choć
nie powinien. To była jego wina.
- Cześć. – powiedział – Mogę?
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę.
- Ta…Tak.- odparła. – Wejdź.
Harry posłusznie wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Stał przez chwilę
pod nimi, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić.
- Usiądź. – rzekła i wskazała na łóżko. Harry zajął miejsce.
- Przyszedłem… - zaczął i spojrzał w okno. – ponieważ chciałem przeprosić. Więc
przepraszam. – przeniósł wzrok na dziewczynę, która patrzyła na niego pytającym
wzrokiem. – Zawaliłem, tak po prostu
zniszczyłem naszą przyjaźń i wszystko to, co mieliśmy jako para przyjaciół,
dlatego przepraszam.
Felicity nadal siedziała cicho, nie odzywając się słowem, czekając na dalsze
wyjaśnienia, więc Harry kontynuował.
- Ja chciałem…po prostu…przerosło mnie to. – rzekł, znów przenosząc swoje
zielone spojrzenie na okno, za którym krople deszczu uderzały o parapet. –
Myślałem, że sobie poradzę. Że po prostu potrzebuje być sam, by ochłonąć i by
poukładać sobie to wszystko. Zapomniałem…, że przecież od tego mam właśnie
przyjaciół. Mam ciebie. – spojrzał na dziewczynę, a po jego policzku spłynęła
łza. – By przyjść i porozmawiać. By wypłakać się i przytulić. Ja po
prostu…myślałem, że poradzę sobie sam. Jak widać myliłem się. – zatrzymał się
na chwilę, by zebrać myśli, po czym kontynuował -- To trudne…- zaczął. – Mówić
o tym. Powoli się tego uczę, ale to wciąż sprawia ból. Wspomnienia bolą. –
zrobił przerwę, by zebrać myśli i po chwili mówił dalej. – Pamiętam, jak babcia
powiedziała mi o tym, że nie żyją. Nie wierzyłem. Nie chciałem przyjąć tego do
wiadomości. Ale z czasem dotarło do mnie…, że ich nie ma. Że już ich nie
zobaczę. – łza spłynęła po policzku
Harry`ego, pociągając za sobą kolejne – Pamiętam, że dużo płakałem i żyłem
nadzieją, że gdy któregoś dnia wrócę do domu, będą na mnie czekać – radośni i
uśmiechnięci. Że przygarną mnie do uścisku i powiedzą, że to był żart i że mnie
kochają. Ale to nie następowało…i nie nastąpiło. – loczek ponownie zrobił
przerwę. - Trudno mi żyć z myślą, że ich nie ma. – zaczął po chwili. – Cały rok
próbowałem się przyzwyczaić do tego, ale nie umiem. Tak bardzo mi ich brakuje.
Teraz już nic nie jest dobrze. Jest babcia, która każdego dnia stara się ze mną
porozmawiać, ale ja nie potrafię. Byłaś ty, która wyciągnęłaś do mnie rękę, a
ja tak po prostu ją zignorowałem, jednocześnie niszcząc wszystko. Chciałaś po
prostu być, a ja…zawaliłem. Zniszczyłem wszystko. Zamiast się otworzyć i
przyjąć pomoc, zamknąłem się w sobie, odpychając od siebie każdego, kto mi ją
oferował. Ale potrzebuje cię. – otarł dłonią łzy, które spływały po jego
policzkach i kontynuował, patrząc na dziewczynę. – Dlatego tu jestem. Wiem, że
myślisz, że to egoistyczne, ale…ja naprawdę szczerze przepraszam. Nie musisz mi
wybaczać, nie wiem czy na to zasługuję, ale wiem, że jeśli nie spróbuje
uratować tego, co zostało, nigdy nie uda mi się stanąć na nogi. Nasza przyjaźń
była, nadal jest, dla mnie bardzo ważna, tak samo jak ty. Dlatego chciałbym,
żeby było dobrze. Wiem, że zepsułem wszystko, ale jeśli potrafisz – wybacz mi.
Spojrzał na swoja przyjaciółkę, po twarzy której spływały łzy. Milczała, a jej
niebieskie oczy patrzyły na niego intensywnie, wilgotne i smutne. Po chwili
jednak przytuliła go, owijając ramionami jego szyje i wtulając w nią
twarz.
- Wybaczam. – szepnęła.
Harry oddał uścisk, a na sercu zrobiło mu się lżej, gdy uświadomił sobie, że
nie wszystko stracone. Choć będzie musiał włożyć jeszcze dużo pracy w to, było
odbudować wszystko.
- To wraca, wiesz…- zaczął wtulony w blondynkę – Każdego wieczoru, każdej nocy,
w każdym śnie. Wypadek rodziców, pogrzeb, uczucie samotności i świadomość, że
jest się samemu, ze nie ma się nikogo…za każdym razem uderzają z większą siłą.
Niczym rozpędzony pociąg. Niszczą wszystko. Niszczą mnie. A ja…Nie chce być
sam.
Felicity odsunęła się od loczka na wyciągniecie ramion i spojrzała na jego
zapłakana twarz. Wytarła łzy i ucałowała jego czoło.
- Nie jesteś sam, Harry. – rzekła. – Masz babcie. Masz mnie. Jesteśmy w tym
razem. Przyjaciele na zawsze, pamiętasz?
Wyciągnęła swój najmniejszy palec u prawej ręki i skierowała go ku chłopakowi.
Harry splótł ich palce razem.
- Na zawsze.
Blondynka uśmiechnęła się i przyciągnęła chłopaka z powrotem do uścisku.
- Chyba musze podziękować Louisowi. – rzekł Harry w jej włosy.
Dziewczyna odsunęła się od niego.
- Kim jest Louis?
Pierwszy raz od roku, uśmiech rozświetlił twarz Harry`ego.
10
Dochodziła godzina siedemnasta, gdy Harry przekroczył próg
domu. Z jego loczków skapywała woda, a buty zostawiły mokry ślad na podłodze,
gdy powoli zdejmował kurtkę. Zostawił torbę na podłodze, po czym odgarnął z
czoła mokre kosmyki skręconych włosów i ruszył do kuchni skąd dochodził do
niego zapach makaronu z serem i brokułami.
Wszedł do pomieszczenia i usiadł przy stole patrząc, jak babcia krząta się od
jednej szafki do drugiej.
Chciał porozmawiać. Wyjaśnić wszystko, a przede wszystkim przeprosić. Za swoje
zachowanie, za cały ten rok podczas którego zachowywał się tak, jakby w ogóle
go nie było. Za wszystko.
Wiedział, że babcia się stara, by było lepiej i że każdego dnia wyciąga do
niego dłoń, by pomóc mu stanąć na nogi i otrząsnąć się z tamtych wydarzeń.
Dostrzegał każdy jej gest, ale nie umiał nic z tym zrobić. Widział, jak cieszy
się z każdego tak małego gestu jak przytulanie, gdy czasami zdarzyło mu się ją
nim obdarzyć. Widział radość w jej oczach i tą nadzieję, że wszystko zmierza ku
lepszemu. I choć nigdy nie powiedziała słowa, zatrzymując je dla siebie, za co
Harry był jej bardzo wdzięczny, widział, że zależało jej na rozmowie.
I właśnie to Harry zamierzał zrobić. Dać jej tych kilka słów wyjaśniania, na
które zasługiwała.
Rozmowa z Felicity podniosła go na duchu i dodała wiary w to, że wszystko
będzie dobrze. Więc siedział w kuchni zdeterminowany by naprawić to co zepsuł,
ale i szczęśliwy, choć wiedział, że to dopiero początek.
- Harry. – powiedziała starsza Pani, odwracając się do chłopaka. – Wszystko w
porządku?
Harry milczał przez chwilę, nie wiedząc od czego zacząć. Po chwili jednak
odpowiedział. – Tak. Ja tylko…- zawahał się – Czy…możemy porozmawiać?
Emily spojrzała na Harry`ego, w tęczówkach którego kryła się niepewność i
odrobina strachu. Przytaknęła głową, po czym zajęła miejsce naprzeciwko niego.
Milczała, nie chcąc naciskać. Ale wiedziała też, że Harry potrzebuje tych kilku
chwil, by zebrać się w sobie, dlatego czekała.
Chłopak spuścił wzrok na swoje dłonie, które wolno spoczywały na stole przed
nim. Próbował zebrać myśli, by jak najlepiej wyrazić to, co czuł i to, co
chciał powiedzieć. Ale im dłużej myślał, tym trudniejsze się to stawało. Minęła
chwila, potem kolejna i dopiero po kilku minutach Harry przełamał się.
- Przepraszam – powiedział spoglądając na kobietę, która patrzyła na niego z
delikatnym uśmiechem i ciepłymi oczyma. – Za wszystko. Za cały ten rok. Za moją
nieobecność duchową. Za brak rozmowy. Ja po prostu…pogubiłem się. – łza
spłynęła po jego policzku – Śmierć rodziców. Poczułem się jakbym został sam.
Jakbym nikogo już nie miał. Świat mi się zawalił i nie widziałem żadnych szans,
by kiedykolwiek mogło być lepiej. Zamknąłem się w sobie, odwracając od
wszystkich i od wszystkiego, za co też przepraszam. Zapomniałem, że przecież
nie tylko mnie to dotknęło. Babcię też… - starł dłonią łzy z policzka i
spojrzał na Emily, której oczy również były wilgotne. – Ale zapatrzony w siebie
i własne uczucia, nie dostrzegałem tego. A może nie chciałem? Sam nie wiem… - znów
zrobił przerwę. - Łatwiej było żyć z dala od tego wszystkiego. Zamknąć się w
sobie i nie zwracać uwagi na nic wokół, jednocześnie zatracając się w
cierpieniu i smutku. Nie rozumiałem, dlaczego takie coś spotkało akurat mnie.
Chciałem, aby było inaczej. Chciałem cofnąć czas i nie pozwolić im jechać.
Chciałem mieć ich przy sobie. – łzy spływały po jego policzkach. – Byli moimi
najlepszymi przyjaciółmi. Ja po prostu…poczułem się, jakbym stracił to, co
miałem najcenniejszego. Rodzinę. Zapomniałem… że ty tez jesteś moja rodziną. –
spojrzał na swoją babcię, na twarzy której malowało się wiele emocji. Nie
wszystkie Harry rozpoznawał, ale był pewny, że zobaczył na niej cos na kształt
zrozumienia. – Przepraszam. Zamknąłem się w sobie i nie zauważyłem, że jesteś tu…po
to by pomóc mi się pozbierać. Po to by przytulić i porozmawiać. Po to by było
mi łatwiej. Nie mogę cofnąć czasu i przeżyć tych chwil jeszcze raz, by naprawić
to, co zepsułem, ale mogę obiecać, że postaram się by było inaczej. Chce to
zmienić. Chce, by było dobrze. Zrozumiałem, że nie mogę tak żyć. Ludzie
umierają każdego dnia, a każda śmierć mówi nam jak bardzo kruche i cenne jest
ludzkie życie. Jak krótko trwa. Nie chce
zmarnować swojego. Dlatego przepraszam. – powiedział i uśmiechnął się
delikatnie. – Wybaczysz mi?
Harry spoglądał na swoja babcię, która siedziała i wpatrywała się w niego
swoimi zielonymi oczyma, nie mówiąc nic. Po chwili jednak uśmiechnęła się i
wyciągnęła swoja dłoń, zaciskając ja na tej Harry`ego.
- Oczywiście, że tak.
Harry zacieśnił uścisk, szczęśliwy, że wszystko potoczyło się dobrze i nie
zepsuł niczego jeszcze bardziej. Kobieta podniosła się z krzesła i podeszła do
wnuka przytulając go, a Harry odwzajemnił uścisk.
- Makaronu? – zapytała starsza Pani, udając się w stronę kuchenki. Na jej
twarzy malował się uśmiech.
- Poproszę. – odparł.
Gdy Emily odwróciła się, by nałożyć posiłek, uśmiech wciąż błąkał się po jej
ustach, nie chcąc odejść i uświadomiła sobie, że dla tej jednej chwili, warto
było czekać cały rok.
11
- Brawo!
– wykrzyknął radośnie Louis i zaklaskał w dłonie – Udało ci się.
Harry uśmiechnął się delikatnie, wręcz nieśmiało, po czym odważył się spojrzeć
na Louisa.- Tylko dzięki tobie.
Uśmiech szatyna poszerzył się jeszcze bardziej, a w jego niebieskich oczach
pojawiły się wesołe iskierki,
rozjaśniając je i sprawiając, że stały się bardziej radosne, i ile to w
ogóle było możliwe.
Louis zawsze był wesoły i uśmiechnięty i Harry, choć ciężko mu było się do tego
przyznać, lubił to. Lubił Louisa.
- To duży krok. – zaczął szatyn, siadając obok Harry`ego na ławce. Znów byli w
parku. – Ale jeszcze nie ostatni.
Harry spojrzał na niego pytająco. – Co masz na myśli?
Szatyn tylko uśmiechnął się, a Harry nie mógł oderwać wzroku od tego, w jak
bardzo subtelny sposób jego kąciki ust unoszą się ku górze i uwidoczniają kurze
łapki wokół jego oczu.
- Pokażę ci.
Znajome kształty parku rozmyły się, ustępując miejsca nieco innym, ale również
znajomym. Znów był w domu. Na kanapie w salonie siedziały trzy osoby, wśród
których loczek rozpoznał siebie oraz swoich rodziców. Telewizor stojący na
szafce był włączony przez co docierały do niego znajome kwestie jego ulubionego
filmu. Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie. Wskazywał godzinę siedemnastą
trzydzieści dwie.
- Harry…- zaczął mężczyzna odwracając się w stronę swojego syna. – Jutro
wyjeżdżamy, ale zanim to nastąpi chcielibyśmy cię o coś poprosić.
Chłopak spojrzał na swoich rodziców pytającym wzrokiem, ale oni tylko
uśmiechnęli się.
- Spokojnie…- rzekła kobieta i złożyła na czole Harry`ego pocałunek. – To nic
strasznego. Po prostu…postaraj się nie wpaść w kłopoty i nie sprawiać babci
problemów, hm?
- Wiemy, że czasami, masz ten niesamowity talent do pakowania się w kłopoty,
więc może postarasz się schować go gdzieś głęboko na czas naszej nieobecności?
Harry uśmiechnął się i przytaknął głową. – Obiecuję, nie sprawiać problemów.-
odparł.
- Cieszę się. – rzekła mama chłopaka.- Pomagaj babci i dbaj o nią, jak i o
siebie. Pamiętaj, by brać leki od alergii i noś ze sobą inhalator. Ciepło się
ubieraj i pamiętaj, by zawsze jeść śniadanie.
- Mamo! – wykrzyknął Harry. – Mam szesnaście lat. Umiem o siebie zadbać.
- Dobrze, ale pamiętaj o tym. – rzekła kobieta i przytuliła loczka.
- Będę pamiętał, brał leki, dbał o
babcię i jadł śniadanie. – powiedział. – Nie musicie się martwić. Poradzę sobie
przez ten tydzień. Jedźcie i niczym się nie martwcie.
Oni tylko uśmiechnęli się. – Kochamy Cię, Harry.
- Ja też was kocham.
Pokój rozmył się i znów byli w parku. Harry siedział cicho na ławce, wpatrzony
w przestrzeń, a z jego oczu ciekły łzy. Wtedy nie wiedział, że będzie to
pożegnanie na zawsze. Gdyby wiedział...było tyle rzeczy, które chciał im
powiedzieć, a nie zdążył.
- Harry… - zaczął Louis – Wszystko dobrze?
- Dlaczego? – zapytał Harry, odwracają się do Louisa – Dlaczego to robisz?
- Musisz pozwolić im odejść. Nie możesz ciągle siedzieć i płakać. Pora ruszyć
dalej.
Harry spuścił spojrzenie w dół i ukrył twarz w dłoniach. – Nawet nie zdążyłem
się z nimi pożegnać. – szepnął.
- Jeśli chcesz…- zaczął powoli szatyn, patrząc na chłopaka. – Możemy wrócić.
Harry podniósł swoje mokre zielone spojrzenie i umiejscowił je na Louise,
marszcząc brwi.
- Wrócić?
- Tak. – Odparł Louis. – Wrócimy do tamtego dnia i będziesz mógł rozegrać tę
rozmowę jeszcze raz. Powiedzieć im to, czego nie zdążyłeś.
Harry uśmiechnął się, ukazując swoje dwa dołeczki. Bedzie mógł wrócić i
porozmawiać z nimi. Będzie im mógł powiedzieć, jak bardzo ich kocha.
- I będę mógł porozmawiać z nimi tak, jak teraz z tobą? – zapytał z iskierkami
w oczach. – I będę mógł ich przytulić?
Louis przytaknął głową, a uśmiech loczka poszerzył się, podczas gdy wyobraźnia
uciekła daleko tworząc różne scenariusze.
- Ale…- poważny głos Louisa wyrwał go z zmyśleń. – Jest jeden warunek.
Harry spojrzał na niego i przytaknął głową, by ten mówił dalej.
- Nie wolno ci zmienić biegu wydarzeń.
Wyraz twarzy Louisa był poważny i Harry był pewny, że chłopak nie żartuje. Nie
mógł sprawić, by jego rodzice nie pojechali i zostali w domu. Miał się z nimi
tylko pożegnać.
Musiał pozwolić im odejść.
Prawda była okrutna i Harry nie mógł uwierzyć, że mając taką szanse, by
odwrócić wszystko, nic nie mógł zrobić. Ale właśnie taka była „rzeczywistość” i
jedyne co mu pozostało, to pogodzić się z tym.
Ale miał szanse, prawdopodobnie taka, jakiej jeszcze nikt, nigdy nie dostał i
miał zamiar z niej skorzystać. Chciał powiedzieć rodzicom wszystko to, czego
nie zdążył, a co siedziało w nim przez ten rok.
- Więc. – zagadnął Louis, po chwili ciszy. – Chcesz wrócić?
Harry znał tylko jedną odpowiedź.
Znów znalazł się w salonie tyle, że z ta różnicą, że teraz to on, we własnej
osobie siedział na kanapie. Obok niego siedzieli jego rodzice i Harry musiał
powstrzymać się, by nie przytulić ich i nie powiedzieć, jak bardzo tęsknił
przez ten rok. Nie mógł.
Nie wolno ci zmienić biegu wydarzeń. – Słowa Louisa siedziały mu w głowie i
wiedział, że musi się pilnować, by wszystko zostało tak, jak było.
Spojrzał na zegarek, którego wskazówki znów wskazywały siedemnasta trzydzieści
dwie.
Już czas.
- Harry…- zaczął mężczyzna odwracając się w stronę chłopaka. – Jutro
wyjeżdżamy, ale zanim to nastąpi chcielibyśmy cię o coś poprosić.
Harry cały ten czas przyglądał mu się, a łzy powoli zaczęły się zbierać w jego
oczach. Był tak blisko, a mimo to tak daleko. Harry nie mógł dać po sobie
poznać, że coś jest nie tak, więc zmarszczył brwi w taki sposób, by tego twarz
wyrażała ciekawość.
- Spokojnie…- rzekła kobieta i złożyła na jego czole pocałunek, a Harry był
pewny, że w tej chwili w ogóle nie panuje nad swoim ciałem. Tak bardzo tęsknił
za jej dotykiem, za ta miłością i troską, którą wkładała nawet w najmniejszy
gest. Po jego policzku mimowolnie spłynęła łza. – Nie płacz. Nie wyjeżdżamy na
zawsze.
Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo się mylą.
Kobieta starła łzę i przytuliła go, a Harry ufnie wtulił się w nią. Tak bardzo
za tym tęsknił. Po chwili poczuł, jak dłoń jego ojca pociera jego plecy. To
wszystko sprawiło, że zachciał złamać obietnice i nie puszczać ich. Chciał by
zostali i by już zawsze byli. Ale obiecał. A Harry zawsze dotrzymywał obietnic.
- To tylko tydzień. – dotarł do niego głos taty. – Poradzisz sobie bez nas.
Podniósł głowę i spojrzał w jego ciepłe i czułe oczy, które zawsze patrzyły na
niego z miłością. Mężczyzna posłał mu uśmiech, który Harry bez wątpienia
odwzajemnił, a potem przeniósł spojrzenie na swoją matkę, której zielone oczy
przypatrywały mu się z radością, ale i smutkiem.
- Postaraj nie pakować się w kłopoty, hm? – zaczęła jego mama. – I pamiętaj…
- Tak, wiem. – przerwał jej Harry i uśmiechnął się. – Mam nie sprawiać
problemów babci, dbać o siebie i o nią, brać leki i mieć zawsze przy sobie
inhalator. I mam jeść śniadania. Wiem, mamo. Nie mam pięciu lat.
Kobieta tylko uśmiechnęła się. – Wiem, Harry. Ale dla mnie zawsze będziesz moim
mały chłopcem.
Przeczesała dłonią jego włosy, a Harry przymknął powieki na ten gest. To było
cięższe, niż przypuszczał. Tak bardzo nie chciał się z nimi żegnać.
- Będziecie o mnie pamiętać? – zapytał i spojrzał na rodziców, a jego oczy
zaczęły robić się wilgotne. – I dzwonić?
- Nawet codziennie. – odparł mężczyzna i przytulił go.
- Zawsze będziemy o tobie pamiętać, Harry. – powiedziała jego mama. – Ale jeśli
będziesz bardzo tęsknił to zawsze możesz nas znaleźć tutaj. – dodała kładąc
dłoń na jego sercu, które wybiło szybszy rytm. – Cokolwiek by się nie działo.
Wystarczy, że o nas pomyślisz.
- I będziecie tu?
- Zawsze tu jesteśmy. – rzekł mężczyzna.
I w tej chwili Harry zrozumiał. Zrozumiał to, co próbował pokazać i powiedzieć
mu Louis. I już się nie bał. Był gotowy. Pokiwał głową na znak, że rozumie i
posłał im szczery uśmiech, który
uwidocznił jego dwa dołeczki.
- Kochamy cię, Harry. – rzekła kobieta i przytuliła, a Harry miał tę
świadomość, że to już ostatni uścisk. Ostatnie spojrzenie i ostatni pocałunek
złożony na jego czole. I kiedy spojrzał ten ostatni raz w jej ciepłe oczy, nie
czuł pustki oraz tego palącego bólu zwiastującego odejście. Był gotowy, by
pozwolić im odejść. Przytulił ich do
siebie ten ostatni raz, po czym powiedział.
- Ja tez was kocham.
12
Harry pierwszy raz od długiego czasu obudził się z uśmiechem na ustach. Wstał i
udał się do łazienki, zagarniając po drodze świeże ubrania i wykonując poranne
czynności. Zanim jednak opuścił pokój zerknął przez okno, za którym krople
deszczu obijały się o szybę. Nic się nie zmieniło. Prawie nic.
W kuchni czekał na niego kubek gorącej herbaty i kanapki.
W szkole było inaczej. Odnawiając kontakt z Felicity Harry zrobił ogromny krok
w przód, zostawiając przeszłość za sobą i rozpoczynając nowy rozdział.
Wyciągnął rękę do znajomych z klasy, a oni ku jego zdziwieniu przyjęli ja. Nie
obyło się bez pytań, ale Harry grzecznie na wszystkie odpowiadał, nawet jeśli
niektóre z nich były trudne, ponieważ wiedział, że zasługują na tych kilka słów
wyjaśnienia.
Już nie spędzał przerw sam, otoczony smutkiem i muzyką wydobywającą się z jego
słuchawek, lecz z przyjaciółmi, otoczony śmiechem i głośnymi rozmowami.
I tak było lepiej, a Harry wiedział, że już nigdy nie pozwoli, by było inaczej.
Zamknął drzwi od mieszkania i odwiesił kurtkę na wieszak. Zdjął buty i przeczesał
dłonią swoje delikatnie zmoczone sprężynki, po czym udał się do kuchni. Na stole czekała na niego miska gorącej zupy.
- Wiesz, Harry… - zaczęła Emily, gdy po skończonym posiłku siedzieli w salonie.
– Robiłam dziś porządki i … - Starsza Pani podeszła do komody i wyjęła z jej
górnej szuflady czarne, niewielkie pudełeczko, po czym wróciła i zajęła miejsce
tuż obok Harry`ego. – Chciałam ci go dać na osiemnaste urodziny, ale gdy dziś
go zobaczyłam pomyślałam, że dam ci go teraz. – Wyjęła z pudełeczka srebrny
wisiorek z zawieszką w kształcie samolociku i ułożyła na dłoni. – Należał do
twojego taty. Dano mi go wtedy w szpitalu, tuż po wypadku. – Mówiąc to babcia
spoglądała w zielone oczy loczka, które pod wpływem jej słów zaczęły robić się
wilgotne. – Weź go. – rzekła wyciągając do niego dłoń z wisiorkiem. – Noś, by
zawsze gdziekolwiek nie pójdziesz, byli z tobą. – Harry posłusznie wziął
wisiorek do ręki i obrócił kilka razy, badając jego wielkość i fakturę. Po
chwili jednak podniósł go do góry i zapiął wokół szyi. Ozdoba osunęła się w
dół, a Harry złapał samolocik w swoje dłonie, przypatrując mu się.
- Dziękuje. – powiedział, przenosząc
wzrok na swoja babcię, która przypatrywała się jego poczynaniom i posłał jej
uśmiech.
Kobieta odwzajemniła gest, po czym przyciągnęła wnuczka do uścisku, który
odwzajemnił.
13
- Louis – powiedział
Harry radośnie i rzucił się szatynowi w objęcia. – Udało się.
- Tak. – rzekł, odwzajemniając uścisk – Brawo, Harry. Spisałeś się.
Harry odsunął się od chłopaka i spojrzał na jego delikatną twarz. Dostrzegł
coś, co go zaniepokoiło i co wydawało mu się być dziwne. I zdecydowanie nie
pasowało do Louisa. A mianowicie – nie uśmiechał się. Jego oczy były
przygaszone, bez tych wesołych iskierek, które zawsze towarzyszyły ich niebieskiemu
odcieniowi i bez kącików ust wyniesionych ku górze, które sprawiały że kurze
łapki wokół oczu szatyna stawały się widoczne. To było dziwne, bo Louis zawsze
się uśmiechał. Był takim wesołkiem, promyczkiem, który potrafił rozchmurzyć
nawet najbardziej zachmurzone niebo.
- Louis. – rzekł Harry, przypatrując mu się – Wszystko w porządku?
- Tak. – odrzekł. – Chodź. Nie mamy wiele czasu.
Głos Louisa był poważny, ale smutny. Zupełnie tak, jakby nie chciał, by coś
miało miejsce, ale wiedział, że nie ważne czego pragnie, to wydarzy się.
Louis ruszył przed siebie, a jego głowa spuszczona była w dół. Pogrążony we
własnych myślach, wpatrywał się w czubki swoich czarnych butów, nie zwracając
uwagi na nic wokół.
- Louis. – powiedział ponownie Harry, jednocześnie zwracając uwagę szatyna na
swoją osobę. – Dokąd idziemy?
- Zobaczysz.
- A powiesz mi chociaż, co będziemy robić?
Louis spojrzał na niego swoimi niebieskimi oczyma i uśmiechnął się delikatnie,
jednak uśmiech ten nie sięgał jego oczu.
- Poznamy odpowiedzi, a raczej ty je poznasz.
Zapadła cisza. Każdy z nich pogrążony był we własnych myślach i pierwszy raz
nie zwracał uwagi na tego drugiego. Louis szedł przed siebie, a Harry
zastanawiał się, co mogło się wydarzyć, że uleciało z niego życie. Chciał
poznać odpowiedzi i dowiedzieć się co Louis robi w jego snach i dlaczego w
ogóle się w nich pojawia, jako żywa istota. Jak to możliwe, że żyjąc w
normalnym życiu, żyje również w jego śnie. Ale chęć poznania odpowiedzi została
przytłoczona przez chęć poznania przyczyny smutku jego towarzysza. I jedyne
czego Harry teraz chciał to zobaczyć szeroki uśmiech na jego twarzy.
Po chwili doszli do szpitala, na co Harry zmarszczył brwi, ale nic powiedział.
Dowie się w swoim czasie. Przemierzali szpitalne korytarze, mijając ludzi,
którzy spieszyli z pomocą innym. Nikt ich nie widział i Harry miał tego
świadomość, dlatego skrzętnie starał się ich omijać, lecz niespodziewanie ktoś
przeszedł przez niego. Poczuł chłód rozchodzący się po ciele i mógł zobaczyć,
jak jego ciało rozmywa się, by po chwili mogło wrócić do swojej właściwej
postaci. Dziwne.
Doszli do wielkich szklanych drzwi, gdy Louis zatrzymał się, a Harry tuż za
nim. Intensywna terapia – głosił napis. Harry zmarszczył brwi, przerażony tym
wszystkim jeszcze bardziej niż na początku, ale Louis wydawał się być spokojny,
choć smutny, więc Harry również nie chciał się bać, dlatego z łagodnym wyrazem
twarzy i sercem mocno uderzającym o jego klatkę piersiową, przekroczył ich
próg.
Panowała cisza, którą przerywał jedynie odgłos zamykanych lub otwieranych
drzwi, gdy któraś z pielęgniarek doglądała pacjentów. Rozglądał się wokół
siebie, gdy przemierzali z Louisem korytarz, przyglądając się osobom leżącym na
łóżkach i podłączonych do różnych aparatur. Większość z nich była nieprzytomna
lub spała i tylko zaledwie kilka z nich było przytomnych i rozmawiało powoli ze
swoimi bliskimi. Harry zastanowił się przez chwilę, dlaczego tu są. Dlaczego
Louis zabrał go do miejsca, gdzie ludzie zamiast dostawać życie, tracili je.
Kilka minut później Louis zatrzymał się, obok jednej z szyb, więc Harry
odwrócił wzrok w jego stronę, a to co ujrzał za szkłem przeraziło go i
sprawiło, że jego serce zaczęło wybijać niebezpiecznie szybszy rytm.
Louis leżał tam, przykryty białą pościelą i podłączony do przeróżnej aparatury,
a jego oczy były zamknięte. Teraz wszystko wydawało się Harry`emu jeszcze
bardzie dziwne i przerażające, niż na początku. Nie potrafił zrozumieć, jak to
jest, ze Louis leżąc tam, zupełnie nieprzytomny, jednocześnie stał obok niego tak
bardzo żywy. Jego serce wybijało stały rytm, a niebieskie tęczówki skanowały
wszystko, tak bardzo ciekawe świata, podczas gdy oczy tamtego chłopaka były
zamknięte i nie wiadomym było czy jeszcze kiedykolwiek się otworzą. Mnóstwo
pytań nasuwało się Harry`emu do głowy i był już bliski zadania jednego z nich,
gdy przypomniał sobie słowa Louisa. Miał poznać odpowiedzi, więc stał i czekał
na to, co zrobi Louis.
Louis milczał.
Po kilku chwilach Harry przeniósł swoje przerażone spojrzenie na szatyna, a ten
wpatrywał się w niego smutnymi oczyma, w których można było dostrzec również
ból oraz cierpienie. Pierwszy raz Harry widział jego przygaszone oczy i był to
widok, który sprawiał, że coś uciskało jego serce. Nie chciał oglądać takiego
Louisa. Zdecydowanie bardziej wolał jego uśmiech.
- Tamtego dnia, którego mnie widziałeś w szkole, miałem wypadek. – zaczął po
chwili Louis. – Byłem zamyślony,
wracałem do domu i potrącił mnie samochód. Nie wiele pamiętam – tylko
oślepiające światła, krzyk ludzi. Pamiętam jak upadałem, oczy powoli zamykały
się, a ja czułem, że tracę kontrolę i świadomość tego, co się dzieje. Potem
była tylko ciemność. – Zrobił przerwę, by zerknąć na Harry`ego, którego oczy
intensywnie przyglądały mu się, pełne ciekawości. – Wiem, że to dziwne, że stoję
tu z tobą i leżę tam jednocześnie…- kontynuował - nie pamiętam za bardzo tego, jak to się
stało. Wiem tylko, że zobaczyłem światło. Mała, jasna kula światła, niczym
żarówka. Zacząłem iść w jej stronę, gdy nagle usłyszałem głos. Rozejrzałem się
dookoła, ale nikogo nie było. Powiedział, że nie mogę umrzeć, bo moja misja na
Ziemi, nie dobiegła jeszcze końca. Powiedział, że nie umrę, dopóki nie wypełnię
zadania. Milczałem, a głos kontynuował.
Miałem wybrać sobie osobę, której życie nie koniecznie jest wesołe i sprawić,
by znów nabrało barw i kolorów, a ona sama nabrała ochoty na to, by żyć i
uśmiechać się. Powiedział, że tak długo,
jak długo ta osoba nie będzie cieszyła się z tego co ma i nie będzie potrafiła
żyć życiem , które ma – ja nie umrę.
Louis zatrzymał się, spoglądając na kędzierzawego chłopca, którego twarz
skierowana była na chłopaka leżącego na łóżku. Próbował poukładać sobie
wszystko, a Louis czekał.
- Wybrałeś mnie…- rzekł po chwil Harry, wciąż jednak nie patrząc na Louisa. – Dlaczego?
Odwrócił ku niemu swoje spojrzenie.
- Mogłem wybrać kogokolwiek – odparł szatyn. – Ale masz rację, wybrałem ciebie.
Nie pamiętasz mnie, Harry, pewnie nawet nigdy nie zwróciłeś na mnie swojej
uwagi, ale ja cię pamiętam. Pamiętam cię z przed roku. Pamiętam twój uśmiech i
roześmiane oczy. Pamiętam, jak wszystko cię cieszyło, jak żartowałeś z
przyjaciółmi, a twoje usta wyginały się w uśmiechu w ten specyficzny sposób,
uwydatniając dwa dołeczki. Pamiętam, jak
bardzo beztroski byłeś, jak potrafiłeś czerpać radość nawet z najmniejszej
rzeczy. Pamiętam, jak bardzo ci wtedy zazdrościłem tej radości życia, którą
miałeś w sobie. A potem…to wszystko tak nagle zniknęło. Twoje oczy przestały
być radosne, a ty sam przestałeś się uśmiechać. Zacząłeś się izolować, a ja tak
bardzo chciałem wiedzieć dlaczego. Brakowało mi twojego uśmiechu, twojej
radości. Byłem w tobie zakochany, Harry.
– spojrzał na chłopaka, którego oczy wpatrywały się w niego z
niedowierzeniem. – Wybrałem ciebie, ponieważ chciałem ci pomóc. Ponieważ chciałem
zobaczyć uśmiech na twojej twarzy ten ostatni raz, zanim odejdę i mieć
świadomość tego, że to ja przyczyniłem się niego. Potrzebowałeś pomocy Harry, a
widziałem w tym świetną okazje do tego, by cię poznać i przy okazji wykonać
swoje ostatnie zadanie. W rzeczywistości nigdy nie odważyłbym się podejść do
ciebie. Byłeś tak idealny, Harry, a ja byłem nikim. Zwykłym chłopakiem , który
wybrał sobie zbyt wysoki próg, by móc przez niego przejść. Ale tutaj jest
łatwiej. Wszyscy jesteśmy równi. Może dlatego przebywanie z tobą stało się
takie proste i łatwe, jakby było codziennością.
- Te wszystkie wspomnienia….
- Pokazywałem ci je, ponieważ były kluczem do tego, byś odzyskał życie.
Musiałeś pogodzić się z przeszłością, a ja chciałem ci pokazać, że tak długo,
jak ktoś żyje w nas i tak długo, jak o nim pamiętamy – nie umiera. Twoi rodzice żyją w tobie, ponieważ ich
kochasz i tak długo, jak będziesz o nich pamiętał oni będą żyć i zawsze
będziesz mógł ich zobaczyć, gdy tylko zamkniesz oczy. O to chodziło, Harry….byś zrozumiał, że
śmierć wcale nie oznacza końca.
- Więc… - zaczął Harry. – Wykonałeś zadanie. Co teraz?
Louis zamyślił się na chwilę, a jego oczy zaszkliły się pod wpływem myśli,
które wypełniły jego umysł.
Kilka łez spłynęło w dół jego twarzy, które starł szybko, by Harry ich nie
zauważył.
- Nie ma szans na to, bym odzyskał życie. Mój stan jest krytyczny i jedynym co
sprawia, że moje serce jeszcze bije, jesteś ty i zadanie, które mam do
wykonania i które właśnie dobiegło końca. Potrzebny by był cud, bym mógł dalej
żyć.
- Więc to pożegnanie, tak? - zapytał
Harry, odwracając twarz w stronę Louisa. Jego oczy były mokre, tak samo jak
oczy starszego chłopaka. Harry zacisnął usta, by powstrzymać płacz, który
chciał obezwładnić jego ciało.
- Nie musi nim być…- zaczął Louis drżącym głosem – Przecież, któregoś dnia się
spotkamy tak? Życie nie trwa wiecznie.
- Nie będziemy się pamiętać…
- Ja będę – zapewnił Louis przez płacz.
- Wspomnienia ludzkie blakną, Louis. A ty jesteś tylko w moim śnie. Któregoś
dnia zapomnę i nie będę nawet zdawał sobie sprawy z tego, że zapominam.
- Harry… - Louis załkał. – Po prostu…
Harry zagarnął Louisa w swoje ramiona i mocno przytulił do siebie, a Louis
ufnie wtulił się w niego. – Nie chcę odchodzić.
- A ja nie chce, byś odchodził. – rzekł odsuwając Louisa od siebie i ścierając
łzy płynące po jego policzkach. – Zakochałem się w tobie, Louis i nie wyobrażam
sobie tego, że już cię nie zobaczę.
Louis uśmiechnął się przez łzy. –
Zobaczymy się. Któregoś dnia odnajdziemy się tam na górze i nawet jeśli
przejdziesz obok mnie obojętnie, to ja nie, bo będę pamiętał. I nawet jeśli nic
już nie będziesz czuł, to ja będę i wiem, że któregoś dnia ta miłość odnajdzie
nas z powrotem, bo jestem jej pewny za nas oboje.
Z oczu Harry`ego pociekły łzy na słowa Louisa. Nic nie powiedział, tylko złapał
delikatnie w obie dłonie twarz starszego chłopaka i złożył na jego ustach
delikatny pocałunek. Louis przymknął powieki na ten gest, a ciepło
rozprzestrzeniło się po jego ciele. Po chwili jednak delikatne usta zniknęły i
ostatnie co zobaczył to zielone oczy, pełne uczucia i łez, które patrzyły na
niego z niewyobrażalną miłością.
14
- A więc to już koniec.- powiedział anioł, patrząc z
uśmiechem na Louisa. Obaj stali przed wielką, złotą bramą unoszącą się wśród chmur.-
Wykonałeś zadanie.
Louis spojrzał swoimi niebieskimi tęczówkami na swojego towarzysza stojącego po
jego prawej stronie. Uśmiech rozświetlał jego twarz, lecz Louis nie do końca
potrafił go odwzajemnić. Domyślał się co teraz nastąpi.
- Muszę odejść, prawda?- zapytał anioła.
Biała postać zamilkła na chwilę, jakby zastanawiając się nad pytaniem Louisa.
Po minucie jednak odezwała się.
- Tak. Powinieneś odejść. – odpowiedział anioł patrząc na szatyna.- Spełniłeś
swoje przeznaczenie.
Louis spuścił wzrok, a na twarz wkradł mu się smutek, gdy usłyszał słowa
swojego anioła.
- Sprawiłeś, że ten chłopak znów zaczął się uśmiechać. Nauczyłeś go żyć i
doceniać to, co ma wokół siebie.- mówił dalej anioł wpatrzony w jakiś punkt
przed siebie.- Powinieneś odejść… ale masz wybór.- przeniósł swój wzrok na
Louisa, na którego twarzy malowało się niedowierzenie.
- Mam wybór?
- Tak.- rzekł anioł.- Sprawiłeś, że w sercu tego chłopaka pojawiła się miłość.
Pokazałeś mu to, czego nie potrafił dostrzec i sprawiłeś, ze naprawił swoje
życie. Zapoczątkowałeś w nim wiarę i nadzieje na lepsze jutro i pokazałeś mu,
że wszystko w jego życiu zależy tylko i wyłącznie od niego. To czy będzie
wesołe, czy smutne. Nauczyłeś go cieszyć się z tego co ma, a przede
wszystkim…nauczyłeś go kochać. Dlatego możesz zostać. Jeśli chcesz. Wybór
należy do ciebie. Musisz tylko zdecydować…teraz.- Anioł spojrzał na Louisa z
poważną miną, a ten patrzył na niego z ciekawością i oczekiwaniem na dalszy
ciąg wypowiedzi.- Pamiętaj jednak, że cokolwiek postanowisz nie będzie odwrotu.
Nie dostaniesz drugiej szansy.
Louis odwrócił wzrok zastanawiając się
co zrobić. Mógł odejść, zostawiając wszystko i patrzeć z góry jak życie
Harry`ego toczy się powoli. Jak radzi sobie bez Louisa. Jak znajduje miłość i
jak uśmiecha się każdego dnia dzięki niej. Jak układa sobie życie na nowo. Jak
jest szczęśliwy.
Ale mógł też zostać i sprawiać, by Harry każdego dnia uśmiechał się dzięki
niemu i tylko dla niego. Mógł zostać i sprawiać, że w policzkach Harry`ego
ukazywałyby się dwa dołeczki, a oczy tryskałyby radością. Mógł sprawić, by
Harry był szczęśliwy z nim i obok niego.
Ale powrót wiązałby się z powrotem do rzeczywistości. Do szarości dnia i
rutyny. Do upokorzeń i naśmiewania się. A takiego scenariusza Louis
zdecydowanie nie chciał.
- Podjąłem decyzję.-powiedział Louis po chwili, patrząc na anioła.
- Jesteś pewny, że to słuszny wybór?
- Tak. - powiedział Louis i posłał swojemu towarzyszowi delikatny uśmiech . -
To zdecydowanie dobry wybór.
- Dobrze.- rzekł anioł.- W takim razie chodźmy.
15
Następny ranek, nie był inny niż wszystkie te, które miały
miejsce przez ten rok. Znów dopadł go smutek i melancholia, gdy umysł
wyświetlał obraz Louisa, a do jego świadomości powoli docierało to, że już go
nie zobaczy.
Zdążył się zakochać. Przez te kilka dni, w ciągu których szatyn zapełniał
wszystkie jego myśli i tych kilku nocy, w ciągu których mieli okazję się
spotykać i przebywać ze sobą – zakochał się. Tak bardzo mocno się zakochał. I
to bolało. Ta świadomość, że Louisa już nie ma. Że nie zobaczy już jego wesołej
twarzy i uśmiechu, który ją rozświetlał.
Niebieskie tęczówki Louisa przepadły bezpowrotnie, tak samo jak cały Louis i
Harry aż za dobrze o tym wiedział. Znów stracił wszystko to, co znaczyło dla
niego najwięcej.
Czas w szkole dłużył się niemiłosiernie, a powrót do domu nie dawał już tej
nadziei co kiedyś. Wszystko się zmieniło.
I choć miał przyjaciół, z którymi spędzał przerwy i babcię, która zawsze była
gotowa, by wysłuchać go i pocieszyć to brakowało mu Louisa. Jego radości i optymizmu,
który doprowadzał go do szału.
Tęsknił.
Każdego dnia w szkole rozglądał się, sprawdzając, czy Louisa przypadkiem nie ma
gdzieś tam w tłumie i nie patrzy na niego. Wiedział, że to bez sensu. Louis
wyraźnie powiedział mu, że umrze i nie ma szans na to, by mogło być inaczej.
Ale mimo to Harry miał tę nadzieję, że któregoś dnia szatyn znów pojawi się w
szkole i znów będą mogli porozmawiać, tak po prostu.
Ale niebieskookiego chłopaka nigdzie nie było. Ani pierwszego dnia, ani
drugiego i trzeciego też nie, tak jak przez cały następny tydzień.
I gdy przyszedł poniedziałek, Harry już nie szukał. Pogodził się ze stratą
przyjaciela i zaczął żyć od nowa, nie pozwalając sobie na zapomnienie. Louis
mógł nie żyć, ale tak długo, jak Harry będzie o nim myślał i go pamiętał,
szatyn zawsze będzie z nim. Tego się nauczył i miał zamiar wykorzystać tą
wiedze, by nie pozwolić Louisowi odejść.
Padał deszcz, gdy Harry wszedł do szkoły. Zdjął kaptur i odgarnął dłonią swoją
mokrą, pokręconą grzywkę. Udał się do szatni, nie obdarzając korytarza ani
jednym spojrzeniem, by zostawić w niej mokre ubranie i zmienić buty. Zamknął ją
na kluczyk i udał się w stronę Sali, w której miał pierwsze zajęcia. Gdy był w
połowie drogi jego głowa mimowolnie odwróciła się w stronę miejsca, w którym
zobaczył Louisa pierwszy raz. Jego spojrzenie powędrowało na parapet i Harry
musiał przystanąć, by być pewnym, że to co widzi nie jest jego przewidzeniem.
Louis siedział tam i machał wesoło nogami, a delikatny uśmiech błąkał się po
jego twarzy. Miał na sobie ciemne jeansy i granatowy sweter w kolorowe paski.
Jego kasztanowe włosy ukryte były pod szarą czapką i Harry mnie mógł
powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na twarz. Powoli podszedł do niego, a
jego zielone oczy wciąż patrzyły na Louisa z niedowierzeniem.
- Louis…- rzekł, przekładając jedną dłoń do jego policzka, na co szatyn wtulił
się w nią. – To naprawdę ty?
- Tak. – odparł. – To naprawdę ja.
Serce Harry`ego przyspieszyło, a motyle w jego brzuchu dały o sobie znać, gdy
tylko jego skóra zetknęła się z tą Louisa.
- Ale jak… - zaczął. – Przecież…nie było szans…
- Wiem, ale dostałem wybór. – powiedział
łapiąc dłoń Harry`ego w swoją, na co młodszy chłopak zarumienił się. – I gdy
tylko dowiedziałem się, ze mogę wrócić, wiedziałem, że chcę. Nie mogłem odejść,
zostawiając cię tu.
Harry uśmiechnął się delikatnie, na jego słowa, a jego oczy zrobiły się
wilgotne.
- Czy to znaczy, że już jest dobrze?
- Tak. – odrzekł. – Jestem cały i zdrowy, więc jeśli chcesz, to możemy…
- Chce.
Louis uśmiechnął i bardzo powoli przybliżył do Harry`ego łącząc ich usta w
czułym pocałunku. W brzuchu Harry`ego zwirowało, a w uszach zaszumiało, gdy
język Louisa powoli wsuwał się do środka.
Był szczęśliwy.
- Kocham cię, Harry. – powiedział Louis,
gdy odsunęli się od siebie. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile razy chciałem
ci to powiedzieć, a nie mogłem.
- Ja też cię kocham, Louis.- odparł. – I cieszę się, że w końcu to zrobiłeś.
Harry uśmiechnął się, a Louis odwzajemnił uśmiech, łącząc ze sobą ich czoła i
zamykając oczy.
- Spójrz… - rzekł Louis kilka chwil później, odsuwając się od chłopaka – Ile
musiało się wydarzyć, byśmy mogli znaleźć się w tym miejscu.
- Mhm…ale było warto, hm?
- Zdecydowanie. – odparł. – I byłbym
gotowy powtórzyć to wszystko jeszcze raz, gdybym musiał, byleby tylko mieć cię
z powrotem przy sobie.
Harry uśmiechnął się szeroko, ukazują swoje dwa dołeczki. – Ja też.
- Ale nigdzie się nie wybierasz, prawda? – zapytał po chwili Harry, a wyraz
jego twarzy zrobił się poważny.
Louis roześmiał się wesoło, ściskając mocniej dłoń loczka. – Nigdy.
Harry uśmiechnął się delikatnie, a potem przerwał śmiech Louisa kolejnym pocałunkiem.