niedziela, 29 września 2013

"The two sides of the mirror" - Prolog



Jasne promienie słońca oświetlały wszystko wokół, sprawiając, że stawało się to jeszcze bardziej jasne i pogodne. Biel otaczająca całą przestrzeń sprawiała, że miało się to uczucie czystości i porządku, jaki tam panował. Wszędzie wokół przemykali ludzie, ubrani w białe płaszcze, a na ich głowach znajdował się biały kaptur. Każda z tych osób miała swoje zadanie, które wypełniała najlepiej, jak potrafiła, a wszystko było bardzo dobrze przemyślane i każda postać zajmowała się tym w czym była najlepsza. Każdy spieszył się, by zdążyć na czas i by równowaga w świecie pod nimi nie została zachwiana.  Ale mimo pośpiechu i problemów, jakie ludzie na dole przysparzali im, każda z tych osób znajdowała czas na mały uśmiech, który podarowywała każdemu, kogo spotkała, przemierzając korytarze nieba.
Biała postać szła przed siebie, próbując wyrwać się choć na chwilę z zabieganego świata i próbując znaleźć miejsce pełne spokoju i ciszy. Posyłała przechodniom miłe spojrzenia i uśmiech, który oni odwzajemniali, po czym szła dalej, aż w końcu na jej drodze ukazała się mała polana oblana słońcem i otoczona drzewami, a pod największym z nich zawieszona była huśtawka.  Zajęła na niej miejsce i jednym ruchem nogi wpędziła ją w ruch.

Zdjęła kaptur, a słonce zatopiło swe promienie w jej czekoladowych loczkach. Jej skóra miała mleczny odcień i mimo wiecznie świecącego słońca nie chciała przybrać ciemniejszej barwy. Jej zielone tęczówki schowane zostały za powiekami, które opadły w dół w kontakcie z ciepłymi promieniami.

Odchyliła głowę w tył, a jej umysł oblały wspomnienia i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przed jej oczami pojawiły się dwie, lazurowe tęczówki i uśmiech, który tak wiele znaczył. Na jej twarz mimowolnie wpłynął uśmiech, jednak zaraz potem zniknął, gdy przypomniała sobie, dlaczego wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej.

- Haroldzie.- dotarł do niego głos. – Haroldzie jesteś tutaj?

Otworzył oczy, a wspominania uleciały tak szybko, jak się pojawiły. – Jestem.

- Dlaczego się chowasz? – zapytał głos, a chłopak doskonale wiedział do kogo on należał.

- Nie chowam. – odparł. – Po prosu…musiałem pomyśleć.

- I do jakich wniosków doszedłeś? – głos był miły, jak zawsze, gdy Harry z nim rozmawiał i zawsze go rozumiał. Nigdy nie oceniał.

- Tęsknie. – rzekł, a w jego głosie zabrzmiała nuta smutku. – Ale wiem, że ta tęsknota nigdzie mnie nie zaprowadzi. Minęło tyle czasu, a ja nie umiem zapomnieć. Dlaczego?

- Och, Haroldzie. – głos zaśmiał się, ale nie szyderczo, lecz przyjaźnie. – Myślę, że sam powinieneś znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Harry zamyślił się na chwilę, odgarniając jednocześnie zabłąkany kosmyk włosów z jego czoła.

- Szukał mnie Bóg. – zaczął kilka minut później.- Stało się coś?

- Absolutnie nic. – rzekł głos. – Mam dla ciebie zadanie.

~~~*~~~

Na dole, w najciemniejszym i najbardziej ponurym zakamarku świata, Abaddon budował swoje lustro. Jego ciemne włosy sterczały we wszystkie możliwe strony, a oczy, lekko przymrużone, skanowały poczynania. Na jego śniadej skórze pojawiły się kropelki potu, a czoło zmarszczyło się, powodując, że usta przybrały kształt prostej linii.

Co i rusz doczepiał coś nowego, sprawiając, że ozdoba zachwycała swoim wyglądem i doskonałością z jaką została stworzona. Raz po raz wypowiadał cicho jakieś słowa, a ich znaczenie wtapiało się w taflę lustra, powodując, że stało się ono nie tylko pięknym przedmiotem, wartym pożądania, ale przede wszystkim magicznym przedmiotem, czyniącym zło każdemu, kto się w nim przejrzał i odwrotnie.

Miał plan i był on tak samo okrutny, jak ten, który go wymyślił. A lustro miało być tylko przynętą. Wiedział, że jeśli odpowiednio się postara, nie będzie osoby, która oparła by się jego urokowi i pięknu. Ale zależało mu tylko na tej jednej, szczególnej osobie. A myśl, że po drodze przejrzy się w nim kilka osób więcej, niż zaplanował, wywoływała uśmiech na jego twarzy.

I choć czasami, podczas chwil, w których tworzył swoje demoniczne dzieło, przez jego umysł przelatywała para zielonych tęczówek i szeroki uśmiech, to odrzucał to na sam koniec swojego umysłu, nie chcąc zaprzątać sobie tym głowy. Wspomnienia nie miały znaczenia i nie mógł pozwolić, by stanęły mu na drodze do osiągnięcia swojego celu.

I gdy któregoś wieczoru ukończył swe dzieło i podniósł wzrok, by dokładnie przyjrzeć się każdemu szczegółowi, uśmiechnął się do siebie. Przykrył lustro narzutą, by nikt nie mógł się w nim przejrzeć i by on sam nie popełnił tego błędu, po czym udał się do świata ludzi, by znaleźć kogoś, kto wypróbuje jego działanie.

~~~
Hi! Przybywam do was z prologiem mojego nowego opowiadania. Jest zupełnie inne niż to poprzednie, ale mimo to mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu tak samo, jak tamto. :)
Dziękuję wam za komentarze pod ostatnim shotem. Byłam przekonana, że jest beznadziejny i nie spodoba się wam, a tu taka miła niespodzianka. Dziękuje! :)
Ok. Nie wiem, jak będzie z dodawaniem rozdziałów. Zaczyna się rok akademicki, więc będzie ciężko z czasem, dlatego nie wiem, czy uda mi się dodawać rozdziały co tydzień. Prawdopodobnie będą pojawiały się rzadziej.
I na koniec chciałabym poprosić każdego, kto przeczyta to, aby zostawił po sobie komentarz. Chcę znac waszą opinie na temat tego opowiadania i wiedzieć ile osób będzie to czytać.
Jeśli macie jakieś pytania - do mnie lub chcecie się pobawić w pytania do postaci zapraszam tu. Tumblr. Nie bójcie się pytać. Bardzo chętnie odpowiem na wszystko :)
Możecie mi tez wysyłać swoje propozycje prompts - wy wymyślacie jakąś scenkę np. pierwsze spotkanie Harry`ego i Louisa, a ja je dla was opisuję( paring nie ma znaczenia) lub pisać je w komentarzu - będę je publikować na blogu, jeśli odstępy miedzy rozdziałami będą dłuższe.
I jeszcze jedno... jeśli jesteście ciekawi, jak potoczyły się losy Niama z "Room 206", jak poradził sobie Louis i czy Harry dotrzymał obietnicy - zapraszam na Tumblr. Będę tam publikować tą historię. Rozdziały nie będą pojawiały się często, ale będą :)
Tyle ode mnie.
Do napisania!

sobota, 21 września 2013

"They don't know about us" - One shot/ Zapowiedź.

Hey, hey...!
Przedstawiam wam kolejnego shota i zarazem ostatniego. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest on najlepszy, ale jest to pierwszy shot, jaki kiedykolwiek napisałam. Ma już prawie rok.
Dziękuję wam za tak miłe słowa i opinie pod ostatnim shotem. Cieszę się, że podobała się wam tamta historia i mam nadzieję, że ta też przypadnie wam do gustu. Dlatego komentujcie i klikajcie w rekcje. :)
Okej...dużo myślałam nad tym, co dalej i postanowiłam, że jednak będę pisać kolejna historię, którą będę publikować na tym blogu. Chyba po prostu za bardzo to lubię...:) Mam dla was zapowiedź tej historii, a prolog powinien pojawić się już za tydzień. :) Tyle ode mnie.
Do napisania!

ZAPOWIEDŹ

Tytuł: " The two sides of the mirrior"
Paring: Larry Stylinson
Fabuła: "Gdy diabeł był jeszcze bardzo młody i zarozumiały, zbudował czarodziejskie lustro.
Cokolwiek pięknego odbiło się w jego tafli natychmiast stawało się okropne i złe, wszystko zaś złe, nabierało pięknych cech." Louis jest zły, w najgorszym tego słowa znaczeniu, a Harry dobry, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Co się stanie, gdy Harry i Louis spotkają się, a przeszłość ukazana w ich wspomnieniach odnajdzie ich z powrotem?

Soon!
_____________________________________________________________________

Uwaga: Wydarzenia zawarte w tym opowiadaniu nie miały miejsca. Jest to tylko i wyłącznie fikcja literacka!

ENJOY!

Kolejny wywiad. Sztuczny uśmiech i wymuszona radość. Louis nie dawał już rady. Nie chciał kłamać. Nie chciał, ale musiał. Zarząd tego wymagał. A Louis choćby bardzo chciał, nie mógł się przeciwstawić.  Przecież to nie były tylko jego marzenia, ale i jego przyjaciół. Nie mógł im tego zrobić. Nie mógł tak po prostu zniszczyć tego wszystkiego, na co razem tak ciężko pracowali. Wiedział, że chłopaki nie mieliby nic przeciwko, gdyby powiedział prawdę bo wiele razy rozmawiali o tym, mimo to nie umiał. Nie umiał tak po prostu zaprzepaścić ich kariery. Gdyby chodziło tylko o niego - nie byłoby problemu. Był gotowy na to by powiedzieć światu prawdę. Nawet jeśli to zniszczyłoby jego karierę. Pisałby się na to.

Ale nie mógł.

Wobec tego milczał. Kłamał za każdym razem, gdy padało pytanie o ich miłość. Zaprzecza,ł gdy pytali czy są razem. Udawał, że są tylko przyjaciółmi, a jego serce rozpadało  się na małe kawałeczki z każdym wypowiedzianym nie, które powinno brzmieć tak.

Wywiad dobiegł końca, a Louis udał się czym prędzej do garderoby. Po chwili Harry dołączył do chłopaka, a szatyn rzucił się na niego oplatając ramionami jego szyje i mocno się w niego wtulając.

-Przepraszam, Harry-powiedział ledwo powstrzymując płacz.- Tak bardzo przepraszam.- Jego głos drżał, a z oczu zaczęły skapywać słone kropelki. Nie chciał tego. Nie chciał pokazać Harry`emu jak bardzo jest słaby. Jak bardzo męczy go udawanie. Jak bardzo nie radzi sobie z tym.

Ale Harry wiedział. Znał Louisa na tyle dobrze, by wiedzieć, że cierpi, że przytłacza go to wszystko, że nie umie sobie poradzić z ciągłymi kłamstwami. Znał Louisa na tyle dobrze by wiedzieć, że nie płacze dlatego, że jest słaby, ale z bezsilności. Bo przecież nie mogą nic zrobić.

Przytulił szatyna mocno do siebie. Tu nie musieli udawać. Mogli być sobą. Nikt ich nie zobaczy.  Odgarnął zabłąkany kosmyk włosów z czoła Louisa, starł kciukiem łzy spływające po jego delikatnie zarumienionych policzkach, po czym musnął delikatnie jego wargi.

-Nie płacz, Louie- powiedział spokojnie wpatrując się jednocześnie w zaszklone oczy chłopaka. – To nie twoja wina. Nawet tak nie myśl. Dobrze wiesz, że nie możemy powiedzieć prawdy, choćbyśmy nie wiem jak bardzo tego pragnęli. Ale poradzimy sobie z tym. Słyszysz. Damy radę.-  Potarł kciukiem policzek Louisa i złożył delikatny pocałunek na jego wargach.

W takich chwilach Louis czuł się szczęśliwy. Uwielbiał, gdy Harry był taki czuły i delikatny. Gdy swoimi drobnymi gestami doprowadzał go do szaleństwa i sprawiał, że szatyn zapominał o Bożym świecie.

W takich chwilach Louis wierzył, że pewnego dnia wszystko się zmieni. Że nie będą musieli już dłużej udawać. Że będą mogli wyjść na ulice trzymając się za ręce i pokazać wszystkim jak bardzo się kochają. Jak bardzo ogromna i silna jest miłość, która ich połączyła.
Wierzył, że pewnego dnia będą mogli wyjść razem i po prostu być sobą.

~~~

Louis kroczył powoli Nowojorskimi ulicami. Jego głowa spuszczona była w dół, a oczy intensywnie wpatrywały się w czubki jego czarnych butów. Starał się ignorować krzyk fanów i błyski fleszy. Na próżno. Tuż obok niego kroczył menager, który kazał mu się uśmiechać i udawać szczęśliwego. Więc Louis nie miał wyboru.

Podniósł głowę do góry, a na twarz przyczepił sztuczny uśmiech. Udawał. Pokazywał radość, która w nawet najmniejszym stopniu nie była prawdziwa.

Bo z czego miał się cieszyć? Znów kłamał. Pokazywał światu, że wszystko jest w porządku, chociaż wcale nie było. Zaczynało go to przerastać. To całe przedstawienie, że miedzy nimi nic nie ma, gdy w rzeczywistości  było zupełnie inaczej. Ile by dał aby móc powiedzieć prawdę. Nie lubił kłamać.

Wyrzuty sumienia powoli zżerały go od środka - cierpiał. A jedyne co go powstrzymywało przed zrobieniem czegokolwiek głupiego, czego potem mógłby żałować to ta burza loków na głowie, zielone oczy i pełne malinowe usta, które Louis tak bardzo kochał.    

Jego serce wybijało szybszy rytm za każdym razem, gdy trafiał spojrzeniem na chłopaka z burzą loków na głowie idącego tuż obok. Uśmiechał się, lecz Louis wiedział, że nie był to ten prawdziwy uśmiech, którym Harry obdarzał go niejednokrotnie podczas wspólnie spędzonych chwil. Brakowało mu tego blasku i tej iskierki w oczach. Mimo to chłopak trzymał się dobrze.

Gdy po raz kolejny jego wzrok powędrował do chłopaka w lokach dostrzegł jak Harry przytula jakąś fankę. Jego serce pękło. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku, którą szybko starł by nikt jej nie zauważył. Świadomość, że każdy może dotknąć jego chłopaka, a on nie powoli zabijała go od środka. Bo nie mógł i to sprawiało, że czuł się taki słaby i bezsilny.

Harry jednak zauważył.

Gdy tylko weszli do budynku, w którym nie było gapiów szybko podszedł do Louisa. Potarł delikatnie kciukiem jego policzek, zielone spotkało niebieskie i to wystarczyło by Louis naprawdę się uśmiechnął. Chłopak powoli przysunął swoją twarz do twarzy szatyna. Musnął swoimi wargami wargi Louisa po czym złożył delikatny pocałunek w kąciku jego ust. Ten drobny gest ze strony Harry`ego wystarczył, by starszy chłopak zapomniał jak się oddycha.

-Kocham Cię, Louis- powiedział Harry, cały czas wpatrując się w niebieskie oczy swojego chłopaka.- Nigdy o tym nie zapominaj.- powiedział, po czym złożył jeszcze jeden mały pocałunek na wargach Boo. Oczy szatyna zaszkliły się, wargi zadrżały, a głos ugrzęzł w gardle.

-Ja ciebie też Kocham Harry. Bardzo, bardzo mocno.- Delikatnie naparł na wargi loczka. Przez pocałunek mógł poczuć, jak chłopak się uśmiecha. I tym razem Louis wiedział, że jest to prawdziwy uśmiech.  

 ~~~

Louis uwielbiał to uczucie, gdy budził się rano i wiedział, że Harry jest tuż obok. Gdy głowa chłopaka spoczywała na jego klatce piersiowej, a loczki delikatnie łaskotały jego szyje. To przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele, spowodowane z pozoru nic nie znaczącą czynnością sprawiało, że Louis czuł się szczęśliwy.

Patrzył na Harry`ego spokojnie śpiącego na jego torsie. Miał delikatnie rozchylone wargi i zarumienione policzki. Jego klatka piersiowa stopniowo unosiła się i opadała świadcząc o tym, że chłopak jest jeszcze daleko w swoim śnie.

Louis potarł delikatnie kciukiem policzek Harry`ego tak, aby go nie obudzić, ucałował jego czoło, po czym przyciągnął  go bliżej do siebie. Na ten gest Harry wtulił się w Louisa i oplótł mocniej ramionami jego talię. Spojrzał na loczka uśmiechającego się przez sen i uświadomił sobie, że w tej właśnie chwili trzyma w rękach cały swój świat.

Louis doskonale zdawał sobie sprawę, że mieli z Harry`m niewiele takich chwil jak ta. Całe dnie pracowali udając, że są tylko przyjaciółmi, więc na gesty takie jak pocałunek, czy zwykłe przytulanie nie było szans. Pozostało im więc tylko kilka tych chwil przed snem, gdzie kładli się z Harry`m na łóżku i po prostu cieszyli się swoja obecnością, od czasu do czasu kradnąc z ust drugiego chłopaka niewinny pocałunek.
Oraz kilka tych chwil tuż po przebudzeniu, gdy nie musieli jeszcze wstawać i mogli nacieszyć się sobą zanim będą musieli wyjść ze swojej kryjówki, a cała magia związana z ich miłością zniknie w jednej sekundzie, niczym mydlana bańka i znów będą musieli udawać.

Louis bardzo doceniał te momenty, gdy byli z Harrym sami, tylko we dwoje. Chował je głęboko w swojej pamięci, by w każdej chwili móc do nich wrócić, gdy tylko w jego wnętrzu pojawi się to nieprzyjemne uczucie zwane tęsknotą.

Boo spojrzał na zegarek i zrozumiał, że zaraz ich bajka się skończy. Wybije dziewiąta i będą musieli iść zostawiając swoją miłość za drzwiami pokoju. W miejscu, gdzie była bezpieczna - z dala od fotografów i wścibskich nosów dziennikarzy.

Przeniósł wzrok na Harry`ego i mimowolnie się uśmiechnął widząc delikatnie zarumienioną, uroczą twarz swojego chłopaka. Patrząc tak na loczka Louis zrozumiał, że nieważne, że cały dzień musieli udawać, bo potem przychodził wieczór, a zaraz po nim poranek gdzie wszystko było idealnie bo liczyli się tylko oni i ich miłość. Nic więcej. I właśnie w tej chwili Louis zrozumiał, że nieważne jak ciężko jest udawać i nie przyznawać się do miłości bo dla tych kilku chwil rano i tych kilku chwil wieczorem Louis był gotowy oddać wszystko.

~~~

Madison Square Garden zbliżało się wielkimi krokami. Taki koncert jest tylko raz w życiu i chłopaki doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli też, że lepszej okazji by powiedzieć światu prawdę już nie będzie. Wiele razy rozmawiali na ten temat i za każdym razem dochodzili do tych samych wniosków. Muszą powiedzieć prawdę. Chcą powiedzieć prawdę, by móc tak po prostu wyjść na ulicę trzymając się za ręce. By móc przytulić się do drugiego chłopaka bez obawy, że ktoś ich zobaczy. By móc skraść z ust drugiego niewinny pocałunek bez lęku, że zostanie to poddane ocenie i skrytykowane. By móc tak po prostu być sobą bez krzty kłamstwa i cieszyć się tym. I w końcu… by nie musieć już więcej udawać.

Louis siedział na łóżku w swoim pokoju i czekał aż jego chłopak wyjdzie z łazienki. Byli umówieni z Paulem na dole za dziesięć minut. Musieli porozmawiać i Louis doskonale wiedział o czym.
Gdy wczoraj razem z Harrym oznajmili mu, że chcą się ujawnić nie był zadowolony. Mówił im, by tego nie robili, że może się to źle skończyć i cała ich kariera legnie w gruzach. Przekonywał ich, by jeszcze raz to wszystko przemyśleli, bo przecież jest dobrze tak jak jest.

Ale nie jest dobrze.

Bo przecież muszą udawać.

Przez pół nocy rozmawiali z Harrym o tym, czy podjęli słuszną decyzję chcąc powiedzieć prawdę. Rozważyli wszystkie za i przeciw i doszli do wniosku, że nie ważne jak wiele mogą stracić, ponieważ  jeszcze więcej mogą zyskać. Bo prawda była taka, że ludzie kochali Larry`ego.
I jedyne co powstrzymywało ich przed ostateczną decyzją to trójka ich przyjaciół, która niczemu nie była winna, a gdyby coś poszło nie tak i ludzie nie zaakceptowaliby ich - straciła by najwięcej. Straciła by swoje marzenia i wszystko to, na co tak ciężko pracowali przez ostatnie dwa lata. I to był właśnie ten jeden, jedyny argument, który sprawiał, że Louis nie był pewny swojej decyzji.

Usłyszał charakterystyczny dźwięk uchylanych drzwi i już po chwili sylwetka Harry`ego wyłoniła się zza nich. Louisowi zaparło dech w piersiach.

Chłopak miał na sobie jedynie ręcznik owinięty wokół pasa, dzięki czemu szatyn mógł podziwiać jego idealnie wyrzeźbione ciało. Z mokrych loczków znajdujących się w wiecznym nieładzie skapywała woda, torując ścieżkę wzdłuż jego torsu i chowając się w miękkim ręczniku.

Louisowi zrobiło się gorąco na ten widok, a jego serce na moment stanęło w miejscu. Zapomniał, jak się oddycha.

Boo nigdy nie rozumiał, jak loczek może być tak idealny, podczas gdy on sam był tak bardzo przeciętny. Harry zawsze zaprzeczał na te słowa, ale Louis i tak wiedział swoje. Harry był ideałem.
Był jego ideałem.

Po chwili Harry był już gotowy. Ubrany w czarne rurki i bordową koszulkę z białym napisem. Wyglądał świetnie. Lou wpatrywał się w chłopaka jak zahipnotyzowany i nawet nie zauważył, że loczek siedzi tuz obok niego na łóżku. Dopiero dotyk Harry`ego, który obrysowywał kciukiem zarys szczęki szatyna sprawił, że Louis otrząsnął się ze swoich myśli.

- Gotowy?- zapytał Harry, gdy Louis był już całkowicie świadomy tego, co się wokół niego dzieje.

- Boję się Harry. – powiedział szatyn wpatrując się w zielone oczy loczka.- Co będzie, jak nas nie zaakceptują? Co z chłopakami? Myślisz, że możemy im to zrobić?

- Louis…- zaczął powoli młodszy chłopak.- Dlaczego mieliby nas nie zaakceptować? Przecież to nasi fani. Kochają nas. I jeśli są to ci prawdziwi fani to zaakceptują nas takimi, jakimi jesteśmy. Przecież orientacja nie ma znaczenia. Nie tak mówiłeś?

-Tak Harry, ale…- zaczął, lecz loczek nie pozwolił mu skończyć.

- Każdy zasługuje na miłość, Louis. I ma prawo do tego. by być szczęśliwym. My również. I wiem, że nasi fani to zrozumieją i zaakceptują nas. A chłopaki…chłopaki sami powiedzieli, że chcą abyśmy  powiedzieli prawdę i ujawnili się. Shippują nas. Nie będą mieli nic przeciwko, nawet jeśli będzie nas trochę mniej. 

- Po prostu się boję, Harry. Boję się tego, co będzie. Boję się, że nie damy rady.

- Ja też się boję Louis. Ale tak długo jak będziemy razem poradzimy sobie. Nie ważne co stanie nam na przeszkodzie. Nienawiść czy dezaprobata…tak długo jak będziemy razem nic nam nie grozi. I może nie jesteśmy konwencjonalni, ale wiem, że nic nie jest w stanie przeszkodzić temu, abyśmy byli szczęśliwi. Nic tak długo, jak długo będziemy mieli siebie.

Oczy Louisa zrobiły się szklane, by już po chwili mogły zacząć skapywać z nich słone kropelki przezroczystej cieczy. Przysunął się bliżej Harry`ego , objął ramionami jego kark i wtulił się mocno w loczka, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.

Harry przytulił Louisa mocno do siebie i zaciągnął się zapachem jego włosów. Pachniały jego szczęściem. Pachniały Louisem.

Po chwili odsunął Boo na wysokość ramion i starł kciukiem łzy spływające po jego policzkach. Objechał palcem kształt ust Louisa, po czym musnął je delikatnie.

Niby taki mały, nic nie znaczący gest ze strony chłopaka w lokach, a sprawił, że serce szatyna zaczęło wybijać szybszy rytm.

- Kocham Cię, Harry- powiedział Louis, a następnie złożył na ustach młodszego chłopaka długi pocałunek.- Nic nas nie zachwieje.

- Ja ciebie też kocham, Louis- powiedział loczek. – Nic tak długo, jak długo mamy siebie.- Złożył jeszcze jeden mały pocałunek w kąciku ust Louisa, po czym wstał wyciągając ku niemu dłoń.

- Idziemy?- zapytał.

W odpowiedzi Louis chwycił dłoń Harry`ego i splótł ich palce razem.

- Idziemy.- odpowiedział ściskając mocnej dłoń chłopaka.

I poszli.
 
~~~

- Chłopaki! – Krzyknął Paul.- Za pięć minut wchodzicie!

Pięć minut. Jeszcze tylko pięć minut dzieliło ich od najważniejszego koncertu w życiu.  Louis był podekscytowany, ale i poddenerwowany. Nie do końca pewny tego, co chce zrobić.

Poprawił jeszcze raz swoją grzywkę, która niesfornie opadała mu na czoło, przejrzał się w lustrze, po czym odwrócił, by zobaczyć Harry`ego zakładającego muchę. Podszedł do chłopaka, wziął w swoje ręce muchę, którą próbował sobie założyć i zapiął mu ją. Poprawił jeszcze koszulę i uśmiechnął się do Loczka. Harry odwzajemnił uśmiech, uwydatniając tym sposobem swoje dwa dołeczki, które Louis tak bardzo kochał. Spojrzał w oczy Hazzy i zobaczył w nich miłość. Bezgraniczną miłość. Lecz oprócz miłości krył się w nich również strach i coś na kształt niepewności.  Louis doskonale znał to uczucie, bo sam nie do końca był pewny ich decyzji.

- Wiesz, że nie musimy tego robić.- Wyszeptał Louis wpatrując się w szmaragdowe oczy Harry`ego.

- Chcę. – Było wszystkim, co Louis usłyszał.

Loczek przybliżył swoją twarz do twarzy szatyna tak, że dzieliły ich już tylko milimetry. Louis czuł oddech Harry`ego na swoich ustach. Jego powieki mimowolnie opadły w dół chowając za sobą dwie niebieskie tęczówki Louisa. Czekał.

Czekał na pocałunek.

A Harry, jakby wiedząc o co starszemu chłopakowi chodzi specjalnie przedłużał ten moment, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że im dłużej się na coś czeka, tym bardziej jest to wspaniałe i niesamowite.

Nie mylił się.

Moment w którym ich usta się spotkały był tak bardzo idealny, jak tylko można sobie wymarzyć. W brzuchu Louisa wybuchło stado motyli, a jego serce przyśpieszyło bieg. Zalała go fala przyjemności i słodkiego uczucia szczęścia.

Harry zdawał się odczuwać dokładnie to samo i ani myślał o tym aby przerywać. Przyciągnął Louisa bliżej do siebie i już po chwili ich języki walczyły o dominację.

Ten piękny moment przerwał im manager, który wszedł do garderoby, więc chłopaki niechętnie, ale odsunęli się od siebie wciąż jednak wpatrując się sobie w oczy.

- Harry.- Powiedział Paul.- Nie róbcie tego. Nie dziś…

Harry odwrócił wzrok od Louisa i spojrzał na mężczyznę stojącego w drzwiach.

- Do końca koncertu jeszcze dużo czasu. Zastanowimy się…- powiedział po czym spojrzał na  swojego chłopaka.

Paul tylko kiwnął głową na znak, że zrozumiał i wyszedł zostawiając chłopaków samych.

Harry z powrotem przeniósł wzrok na Louisa. Dostrzegł malującą się na jego twarzy niepewność.

- Będzie dobrze.- szepnął, po czym złożył krótki pocałunek na jego wargach.

Wziął w swoje dłonie,  dłonie  Louisa i splótł ich palce razem.
Szatyn uniósł się na palcach, by sięgnąć warg Harry`ego i musnął je delikatnie.

- Wiem Harry.- powiedział. – Wierzę w nas.

W tej chwili usłyszeli głos zapowiadający, że wchodzą. Złożyli na swoich wargach jeszcze jeden, krótki pocałunek po czym dołączyli do reszty chłopaków. Wzięli do ręki mikrofon i wyszli na scenę.
Tego wieczoru Madison Square Garden należało do nich.
                                                                                        
~~~
Koncert dobiegł końca. Pozostało im jeszcze tylko pożegnać się z fanami i mogli iść.

- To była niesamowita noc. – Powiedział Louis przez co tłum zawrzał.- Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że wystąpię pewnego dnia w Garden obok czwórki moich najlepszych przyjaciół, nie uwierzyłbym. A dziś to się właśnie dzieje.  Jestem tu razem z Zaynem, Liamem, Niallem oraz Harrym moimi najlepszymi przyjaciółmi, którym tak wiele zawdzięczam oraz z wami- najlepszymi fanami na świcie. Gdyby nie wy, nic byśmy nie osiągnęli dlatego dziękuje wam. I dziękuje chłopakom. Wszystkim razem oraz każdemu z osobna za to, że są i, że zawsze mogę na nich liczyć. Dziękuje wam kochani.  I Harry…mój ty prywatny, osobisty kocie z muszką….- w tym momencie Louis zrobił przerwę. Tłum krzyczał, lecz szatyn nie zwracał na to uwagi. Zerknął na menagera stojącego tuż za sceną i zobaczył jak kręci przecząco głową, by tego nie robił. Przeniósł wzrok na Harry`ego i zobaczył jak w jego oczach tli się strach i niepewność. Zerknął jeszcze na chłopaków na których twarzach malowało się podobne uczucie. I w tej chwili Louis zrozumiał, że nie może tego zrobić. Nie teraz. Nie dziś. -…dziękuje. – dokończył swoją wypowiedź.

Spojrzał na chłopaków i zobaczył na ich twarzach coś na kształt ulgi. Przeniósł wzrok na Paula i zobaczył, jak delikatnie się uśmiecha i podnosi kciuk w geście mówiącym, że dobrze postąpił. Potem spojrzał na Harry`ego, którego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po prostu stał i wpatrywał się w Louisa. Po chwili podniósł mikrofon do ust.

- Chwila. Ja też chcę coś powiedzieć.- powiedział loczek.- Louis…- podszedł do szatyna i obrysował palcem kontur jego ust. Spojrzał w jego oczy i uśmiechnął się delikatnie. Nie dziś. – Zayn. – zwrócił się do mulata. – Liam i Niall. Dziękuje wam. – powiedział, na co tłum zgromadzony pod sceną zapiszczał. – Za to, że zawsze mnie wspieracie i że dzięki wam mogłem spełnić swoje marzenia. Jesteście najlepsi.

Po tych słowach przyszła kolej na słowa chłopaków, których Harry już nie słuchał, wpatrzony w Louisa, po którego policzku spłynęła pojedyncza łza, której nikt nie zauważył. Sale wypełniały głośnie wrzaski, ale Harry ich nie słuchał, zamiast tego posłał Louisowi pocieszający uśmiech, który odwzajemnił i delikatnie, tak by nikt nie zauważył, złapał jego dłoń.

Po chwili chłopaki skończyli przemawiać, więc wszyscy razem ukłonili się i opuścili scenę w akompaniamencie głośnych braw i krzyków.

Gdy tylko znaleźli się poza nią, Louis podszedł do Harry`ego i rzucił mu się na szyję, a ten objął go mocno i przytulił.

- Przepraszam, Harry- rzekł Louis, a Harry mógł usłyszeć, jak jego głos drży. – Tak bardzo przepraszam. Zawaliłem.

- Nie przepraszaj.- odparł loczek odsuwając się od szatyna i ścierając łzę spływającą po jego zarumienionym policzku. – Nie zawaliłeś. To po prostu… Nie dziś.

- Ale przecież…nic się nie zmieni.

- Wiem. – odparł kędzierzawy chłopak. – Ale może to jest warte tego, hm?

Louis spojrzał na niego pytająco.

- To udawanie i nie przyznawanie się do nas. Bo potem, gdy jesteśmy sami, mogę mieć cię tylko dla ciebie i nikt nie ma prawa powiedzieć nie. To nasza miłość, Louis i tak długo, jak wiem, że mnie kochasz i że jestem dla ciebie najważniejszy – jest w porządku. I chociaż nie lubię udawać i mówić, że nic między nami nie ma, to tak długo, jak długo wiem, że mnie kochasz, to jest tego warte.

- Harry…- z oczu Louisa spłynęła łza, pociągając za sobą kolejne.  – Tak bardzo Cię kocham, wiesz?

- Wiem.- Odparł. – I to mi wystarczy, by móc przez to przejść.  Kocham cię, Louisa.

Po tych słowach Harry pocałował Louisa, na początku delikatnie, później namiętnie, a szatyn oddawał każdy pocałunek z pełnym zaangażowaniem. Z jego oczu płynęły łzy, skapując na jego ubranie, więc Harry odsunął się i starł je delikatnie opuszkiem swojego palca. Po jego policzkach płynęło nie mniej słonych kropelek i tym razem to Louis otarł je swoją dłonią, by potem móc delikatnie pocałować jego wargi. Ich policzki zetknęły się, a łzy które po nich spływały, spotkały się, pisząc historię o miłości, która była zbyt piękna, by można ja było pokazać.     

niedziela, 15 września 2013

"Touched by an Angel" - One shot

Cześć wam! :)
Dziś napiszę na początku, bo pewnie większość z was nie czyta moich notek, tam na dole. Prezentuje wam shota, którego pisanie zajęło mi miesiąc czasu, ale jestem zadowolona z efektu, chociaż zakończenie chyba nie wyszło mi zbyt dobrze. Ma 20 stron i ponad 10 tys. słów i mam nadzieje, że wytrwacie do końca. :)
Za tydzień pojawi się tu kolejny shot i będzie to prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką tu opublikuje.
Nie wiem, co dalej, ale za tydzień powiem wam, czy będę dalej pisać i publikować to, czy będę raczej pisać dla siebie.
Dziękuje tym osobom, które zostawiły swoja opinię pod epilogiem. Dużo dla mnie znaczy wasze zdanie i mam nadzieję, że tym rzem też zostawicie coś po sobie.
Do napisania!
____________________________________________________________________


1

Niebo pokrywały ciemne chmury, z których delikatnymi kroplami padał deszcz, gdy Harry przemierzał ulice, by dostać się do szkoły. Miał na sobie ciemne, obcisłe rurki i bluzę z kapturem w kolorze granatowym, która miała chronić go od deszczu. Nie miał parasola, a jego znoszone buty wydawały piskliwy dźwięk w styczności z wodą, znajdującą się na chodniku.  Nie zwracając uwagi na przechodniów i gapiów, którzy posyłali mu zdegustowane spojrzenia, które mówiły, że jest wariatem, szedł przed siebie.
Harry lubił deszcz. Lubił czuć jego zimne krople na twarzy i to uczucie przemoknięcia, gdy spacerował w ulewę uliczkami pobliskiego parku. Nie przejmował się opinią ludzi i słowami, jakie kierują pod jego adresem. Wiedział, że większość osób uważa go za dziwka. Może dlatego, że nigdy się nie uśmiecha, a jego oczy zawsze, bez względu na okoliczność, mają ciemno zieloną barwę i są pozbawione tej radości życia, którą można zobaczyć w oczach innych. Są jak u lalki. Wyglądają jak martwe, tyle, że żyją.
Gdy doszedł do ogromnego budynku i przekroczył jego próg ściągnął kaptur z głowy i odgarnął z czoła swoje mokre loczki. Omiótł spojrzeniem cały korytarz, chociaż sam nie wiedział dlaczego. Dostrzegł ludzi ze swojej klasy, którzy siedzieli na ławce i rozmawiali co jakiś czas wybuchając śmiechem. Jego wzrok wędrował dalej, aż zatrzymał się na chłopaku siedzącym na parapecie.
Miał ciemne rurki z materiału i szary sweter. Delikatne rysy twarzy, kasztanowe włosy, których grzywka opadała mu na czoło, mały nos, malinowe usta i niebieskie oczy, które wpatrywały się w niego z nieukrywaną ciekawością, podczas gdy jego nogi, wolno spuszczone w dół, kołysały się.
Chłopak zagryzł dolną wargę i pochylił głowę w bok jeszcze bardziej przyglądając się Harry`emu.
Loczek zarumienił się i spuścił głowę w dół, po czym odwrócił się na pięcie i udał w stronę szatni, chcąc jak najszybciej uciec stamtąd.   
Szedł w dół korytarza, a osoby ze szkoły mijały go, nie zawracając na niego najmniejszej uwagi.
Harry nie miał przyjaciół. Był osobą zamkniętą w sobie i nie do końca lubił poznawać nowych ludzi. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nigdy sam nie wyciągał do nikogo ręki, a ludzie sprytnie go unikali, ułatwiając wszystko. I choć wiele razy znajomi próbowali zbliżyć się do niego, Harry zawsze ich odpychał. Lubił swoją samotność i nie chciał tego zmieniać. A może tak mu się tylko wydawało?
Zmieniał mokre buty, zdjął bluzę, po czym zamknął szafkę i udał się w stronę klasy.
Gdy przechodził obok nieznanego mu chłopaka pozwolił sobie zerknąć na niego jeszcze raz, by zobaczyć czy ten znowu go obserwuje. I gdy Harry odwrócił wzrok, napotykał na swojej drodze niebieskie spojrzenie, które patrzyło na niego  z tą samą ciekawością. Zatrzymał swoje zielone spojrzenie nieco dłużej, a gdy chłopak posłał mu delikatny uśmiech odwrócił wzrok, idąc dalej.

2

Budzik zabrzmiał dokładnie o godzinie siódmej, wybudzając go ze snu. Leniwie otworzył powieki i rozejrzał się po pokoju, w którym panował lekki mrok. Wyłączył alarm i podniósł się z łóżka, a jego nogi wolno zawisły powoli dotykając zimnej podłogi. Podniósł się, a zimne powietrze otuliło jego nagie ciało, więc czym prędzej podszedł do szafy i wybrał ubrania, by za chwile móc udać się do łazienki. Minęło kilka chwil, zanim drzwi łazienki z powrotem się otworzyły, a Harry opuścił pomieszczenie już całkowicie ubrany.
Miał na sobie zwykłe, czarne rurki, które idealnie pasowały do jego nóg, niczym druga skóra, czarny podkoszulek i czerwoną koszule w kratę rozpiętą u góry. Na jego głowie panował chaos, artystyczny nieład, jak to Harry miał w zwyczaju nazywać swoje włosy, ale nie przejął się tym zbytnio. Wyjął z szuflady czarne skarpetki, po czym nasunął je sobie na stopy. Zanim opuścił pokój wyjrzał przez okno, lecz nic się nie zmieniło. Padał deszcz.
Gdy wszedł do kuchni, na stole leżały już dwa tosty posmarowane dżemem i kubek herbaty z którego ulatywała gorąca para. Usiadł przy stole i zaczął konsumować swoje śniadanie.
- Dzień dobry – usłyszał głos swojej babci, więc podniósł wzrok i skierował go na jej osobę.
- Dzień dobry – odpowiedział, na co ta posłała mu ciepły uśmiech którego nie umiał odwzajemnić.
Kobieta nie przejęła się tym zbytnio, przyzwyczajona do zachowania swojego wnuka. Harry był dobrym chłopcem i starsza Pani wiedziała to, tyle, że nie umiała uświadomić tego jemu samemu. Ale wierzyła, ze przyjdzie taki dzień, w którym jego twarz, znów rozświetli uśmiech, a póki co, sama podarowywała mu taki każdego dnia.
- Weź parasol.- powiedziała, gdy Harry odłożył naczynia do zlewu i udał się w stronę drzwi. – Znów pada deszcz.
Chłopak przytaknął, po czym zdjął z wieszaka kurtkę i założył na siebie. Gdy jego buty były już na nogach sięgnął po parasol, po czym założył torbę na ramię i już miał otwierać drzwi, gdy kobiecy głos dotarł do jego uszu.
- Uważaj na siebie. – powiedziała babcia, stojąc w progu.
- Będę. – powiedział i podszedł do kobiety, delikatnie ją przytulając, po czym wyszedł z mieszkania zamykając za sobą drzwi.
Harry był specyficznym chłopcem. Rzadko kiedy okazywał swoje uczucia, a dzisiejszy uścisk był czymś więcej niż tylko uściskiem, o czym kobieta dobrze wiedziała. I choć naprawdę tylko czasami Harry przytulał ją bądź całował w policzek na pożegnanie, to dla tych kilku chwil, watro było czekać.

Przekroczył mury szkoły, po czym udał się do szatni, po drodze szukając wzrokiem nieznanego szatyna, lecz nigdzie go nie dostrzegł. Zostawił rzeczy w szatni i udał się korytarzem po swoją salę, jednocześnie omiatając go uważnym spojrzeniem. Lecz chłopaka o niebieskim spojrzeniu nigdzie nie było.
Harry cały dzień szukał tamtego chłopaka, który przyglądał mu się, lecz nigdzie go nie widział. Zupełnie tak, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Następnego dnia Harry również szukał nieznajomego szatyna, lecz jego znów nie było. Tak samo jak następnego dnia i następnego.
Gdy przyszedł piątek i okazało się, że nieznajomego chłopaka znów nigdzie nie ma, Harry odpuścił, uznając jego osobę za przewidzenie. Może tamtego dnia był i Harry go widział, ponieważ chciał go zobaczyć? Może. Ale mógł być też prawdziwy, o czym chłopak doskonale wiedział, a to, że nie było go w szkole przez kilka dni mogło być spowodowane różnymi przyczynami i niekoniecznie musiały one świadczyć o tym, że zwariował. Z tą myślą wrócił do domu, wierząc, że gdy nadejdzie poniedziałek wszystko wróci do normy.

Wieczór nie był inny, niż te, które do tej pory miały miejsce. Harry obejrzał ze swoją babcią film, po czym mówiąc ciche „Dobranoc” udał się do swojego pokoju. Zapalił małą lampkę, stojąca na szafce nocnej, tuz przy łóżku i udał się do okna w celu zasłonięcia go.
Następnie podszedł do szafy i wyciągnął z niej czystą bieliznę, by następnie udać się do łazienki. Gdy skończył brać prysznic i odwiesił mokry ręcznik na wieszak, zamknął drzwi i podszedł do łóżka, by wsunąć się pod kołdrę. Wyciągnął rękę, by zgasić światło, po czym zakopał się w pościeli i zamknął oczy. Sen zmorzył go szybciej niż myślał. 

3

Wszędzie wokół panowała jasność. Harry mrugnął kilka razy powiekami, lecz nic się nie zmieniło. Był w parku. Lekki wiatr poruszał delikatnie konarami drzew i otulał ciepłym powietrzem jego ciało. Świeciło słońce, muskając swoimi promieniami jego bladą skórę. Harry przymknął powieki i wystawił twarz ku słońcu, pragnąc złapać więcej ciepłych promieni.  Po chwili poczuł ruch obok siebie, a gdy odwrócił głowę i otworzył oczy, ten sam chłopak, który przyglądał mu się tamtego dnia w szkole, siedział obok niego.
Harry spojrzał na niego pytająco, lecz ten tylko uśmiechnął się lekko.
- Piękna pogoda, prawda? – zapytał
Loczek uniósł brew w zdziwieniu, ale przytaknął po chwili.
- Gdzie jesteśmy?
- Och.- powiedział szatyn wesołym tonem. – W parku. Myślałem, że to oczywiste. Ale dokładniej rzecz ujmując – w twoim śnie.
Harry zamyślił się na chwile. Nigdy nie śnił mu się park, lecz nie to było najważniejsze. Pozostało pytanie: dlaczego?
- W moim śnie?- spytał, na co chłopak pokiwał twierdząco głową. – Och…- zamyślił się na chwilę. – W takim razie, co robisz w moim śnie?
Szatyn roześmiał się. Jego wesołość powoli denerwowała Harry`ego.
- Powinieneś raczej zapytać, dlaczego tu jestem.
- Więc…- zaczął Harry.- Dlaczego tu jesteś?
- I tak ci nie powiem. – odparł. - Nie teraz, ale chodź. Pokażę ci coś.
Nieznajomy ruszył przed siebie, zostawiając Harry`ego z tyłu. Po chwili loczek ocknął się i dogonił chłopaka, zastanawiając się co się właściwie dzieje.
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię? – zapytał
- Louis.- odpowiedział i posłał mu uśmiech.
Louis. Ładnie – pomyślał Harry. Patrzył na chłopka, który szedł kilka kroków przed nim, o ile można to tak nazwać, ponieważ jego nogi co i rusz unosiły się w powietrzu. On najzwyczajniej w świecie podskakiwał, a uśmiech nie schodził z jego twarzy nawet na sekundę. Wariat – pomyślał Harry.
- Gdzie mnie zabierasz? – zapytał zrównując się z chłopakiem.
- Zaraz zobaczysz. – rzekł.- Jeszcze tylko chwila.
Dosłownie po minucie doszli do niewielkiego placu zabaw, który Harry skądś znał. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie było, poza małym chłopcem bawiącym się w piaskownicy i dwójką dorosłych, siedzących na ławce i z uśmiechem patrzących na chłopczyka.
- Harry- zawołała w pewnym momencie kobieta.- Chodź, idziemy już.
Chłopiec wstał posłusznie i podszedł do kobiety. Ta przykucnęła i mocno przytuliła dziecko do siebie.
Po chwili kobieta podniosła się i chwyciła chłopca za rękę. Drugą rękę chwycił jego tata i ruszyli wzdłuż alejki rozmawiając i śmiejąc się.
Harry rozpoznał siebie, tak samo jak swoich rodziców. Byli wtedy szczęśliwi. Razem. Łza spłynęła po jego policzku, a ból w klatce piersiowej wrócił. I znów nasunęło mu się pytanie.
- Dlaczego?- zapytał.
Lecz, gdy odwrócił twarz w stronę Louisa, jego nie było.

4

- Gdzie jesteśmy?- zapytał Harry
- A jak myślisz?
Loczek rozejrzał się dookoła. Byli w niewielkim korytarzu, na ścianach którego znajdowały się kolorowe naklejki przedstawiające Kubusia Puchatka i inne postaci z różnych bajek. Szkoła, a raczej przedszkole. Jego przedszkole.
W tym samym momencie korytarz zaczął zapełniać się dziećmi i ich rodzicami, którzy przyszli odprowadzić swoje pociechy.
Harry odsunął się na bok, nie chcąc, by para rodziców wpadła na niego i Louisa, lecz szatyn wcale się nie odsunął, a dwójka dorosłych przeszła przez niego tak po prostu, nawet go nie zauważając.
Harry zamyślił się na moment, chcąc przeanalizować sytuację.
- Oni nas nie widzą, prawda?- zapytał po chwili, odwracając twarz ku szatynowi.
- Oczywiście, że nie. – Odparł wesoło i uśmiechnął się.  – Jesteśmy w twoim śnie, Harry.
W tym momencie Harry zastanowił się, czy uśmiech kiedykolwiek znika z jego twarzy.
- W moim śnie…- powtórzył.
Jak na zawołanie zza rogu korytarza wyszła para rodziców, a między nimi, za rękę, szedł mały chłopiec. Mężczyzna, jak i kobieta uśmiechali się do chłopczyka, na buzi którego również malował się uśmiech, ukazując jego dwa dołeczki.
- Harry…- zaczął mężczyzna, kucając przy chłopcu i łapiąc w swoje dłonie jego małe rączki.- Dalej musisz iść sam. – chłopiec spojrzał na swojego tatę dużymi, zielonymi oczyma, w których tlił się strach. – Ale jesteś dużym chłopcem i poradzisz sobie. Bądź grzeczny i słuchaj Pani, a nim się obejrzysz czas szybko zleci i przyjdziemy po ciebie, równo o trzynastej.
Chłopiec przytaknął głową, po czym wtulił się w szyje swojego taty.
- Kochamy Cię, Harry. – powiedziała mama chłopca, również go przytulając. – Dasz sobie radę.
- Ja też was kocham. – rzekł chłopiec.
Pocałował rodziców w policzek na pożegnanie, po czy zniknął w tłumie dzieci.
- To ja…- szepnął Harry, któremu delikatny uśmiech malował się na twarzy, a oczy błyszczały, mokre od łez.
- To twoje wspomnienia. – rzekł Louis. – To wszystko jest twoje.
Harry zamyślił się na chwilę.
- Dlaczego to robisz? – zapytał
Ale Louisa już nie było.

5

Harry dużo myślał o tym, co pokazał mu Louis, ale mimo wielu pomysłów na rozwiązanie zagadki, nadal nie wiedział, do czego to wszystko zmierza.
Wspomnienia rodziców wywołały na jego ustach chwilowy uśmiech, ale i przyniosły ze sobą wiele smutku. Wydarzenia sprzed roku wróciły i Harry nie umiał myśleć o niczym innym, jak właśnie o tym.
Tak bardzo by chciał cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Ale to nie było możliwe i Harry doskonale o tym wiedział. I zamiast iść dalej, pogrążał się we wspomnieniach, jakby były jedynym dowodem na to, że to wszystko miało miejsce, a szczęśliwe życie rzeczywiście gdzieś tam było, schowane wśród delikatnego uśmiechu i warstwy kurzu, pod którym zaległo.
Wizyty Louisa dały się odczuć nie tylko Harry`emu, ale również jego babci, która nie wiedziała co stoi za nagłą zmianą jego wnuczka. Harry stał się bardziej cichy i mniej skory do rozmowy. Bardzo ciężko było do niego dotrzeć, ponieważ pogrążony we własnych myślach, nie zwracał uwagi na nic wokół. 
- Harry.- powiedziała kobieta spoglądając na loczka, który od kilkunastu minut siedział i wpatrywał się w okno, za którym zapadał zmierzch.
- Harry.- powtórzyła, gdy chłopak nie reagował.
- Nmm…-odwrócił wzrok i spojrzał na swoja babcię, która patrzyła na niego zaniepokojonym wzrokiem.
- Wszystko w porządku?
- Tak.- odrzekł, po czym wstał z krzesła i udał się w stronę wyjścia z kuchni. – Pójdę do siebie.
- Harry…- rzekła starsza Pani i wyszła za swoim wnuczkiem do korytarza. – Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda? Cokolwiek by się nie działo…
- Wiem.- odpowiedział.- Dobranoc. – po czym opuścił pomieszczenie.
Emily – bo tak miała na imię babcia Harry`ego, nie wiedziała co zrobić, by przywrócić w nim tę minimalistyczna chęć życia i funkcjonowania, która małym promieniem tliła się w nim, do wczorajszego dnia i dawała nadzieję na to, że pewnego dnia wszystko wróci do normy. Cos się wydarzyło, cos co sprawiło, że uleciało z niego życie, tak całkowicie, pozostawiając jedynie marną namiastkę wnuka, którego znała. Emily tylko nie wiedziała co. Ale nie chciała naciskać, bojąc się, że tylko pogorszy sprawę. Poza tym wiedziała, że gdy Harry będzie gotowy, sam jej o tym powie.
Harry był dobrym chłopcem. Zawsze posłuszny i uśmiechnięty, chętny do pomocy. Nigdy nie było z nim problemów. Jednak od śmierci rodziców wiele się zmieniło. Harry się zmienił. Zamknął się w sobie i nie chciał rozmawiać, a uśmiech nie gościł na jego twarzy.
Emily wiedziała, że Harry tęskni, że chciałby, aby wszystko było tak jak dawniej, ale wiedziała też, że nie da się cofnąć czasu. Rodzice byli dla Harry`ego wzorem i zarazem najlepszymi przyjaciółmi. Zawsze przychodził do nich po radę i potrafił się przed nimi otworzyć, jak przed nikim.
Starsza Pani chciała, aby Harry dostrzegł w niej przyjaciela i potrafił się przed nią otworzyć. Zawsze oferowała mu swoja pomocna dłoń, czekając aż chłopak pewnego dnia ją złapie, lecz takowy nie nadchodził. Ale Emily miała nadzieję i wiarę, że przyjdzie taki dzień, w którym Harry złapie jej dłoń i przestanie uciekać przed światem.

6

- Dlaczego to robisz?! – krzyknął Harry. – Dlaczego rujnujesz wszystko?!
- Harry. – rzekł spokojnie Louis, nic nie robiąc sobie z jego wrzasków. – Niby co rujnuję? – zapytał. – Cały czas stoisz w miejscu.
- Nie prawda! – krzyknął.- Staram się! Staram się iść do przodu, a kiedy w końcu powoli udaje mi się to, pojawiasz się ty i niszczysz wszytko, co udało mi się osiągnąć przez ten rok.!
Harry usiadł na podłodze i oparł się o ścianę, podciągając nogi pod klatkę piersiową i oplatając je ramionami. Schował twarz, a jego ciałem wstrząsnął szloch.
- Harry…- zaczął delikatnie Louis.
- Idź sobie. – powiedział Harry, patrząc na szatyna załzawionymi oczyma, lecz już spokojnie – Idź i nie wracaj.
Louis jednak nic zrobił sobie ze słów Harry`ego, zamiast tego podszedł do niego i przytulił, na co Harry wtulił się ufnie w niego.
- Nie jesteś sam, Harry.- powiedział patrząc w jego zielone oczy.
- Moi rodzice zginęli w wypadku. – odrzekł, a z jego oczu pociekły łzy.- Nie mam nikogo.
- Masz.- rzekł poważnie Louis, ocierając jego łzy.- Tylko nie potrafisz tego dostrzec.
Lecz zanim Harry mógł o cokolwiek jeszcze zapytać, szatyn zniknął pozostawiając za sobą jedynie uczucie miękkich warg na czole, po złożonym tam wcześniej pocałunku.

7

Słowa Louisa długo siedziały Harry`emu w głowie. Próbował je analizować, chcąc zrozumieć co chłopak miał na myśli, lecz nic nie przychodziło Harry`emu do głowy.
Nie jesteś sam, Harry.
Ale Harry właśnie tak się czuł. Nie miał nikogo z kim mógłby tak po prostu porozmawiać i do kogo mógłby się zwrócić o pomoc, bo sam najzwyczajniej w świecie nie dawał sobie rady. Wydarzenia z ostatniego roku przytłaczały go, powodując otępienie i melancholie, a także smutek, który nie chciał go opuścić. Potrzebował kogoś, przed kim mógłby się wyżalić i z kim mógłby porozmawiać o tym co się stało i tym co czuje. Lecz nikogo takiego nie było, a przynajmniej Harry nikogo takiego nie dostrzegał, jak twierdził Louis.
W poniedziałek rano, gdy Harry wszedł do kuchni, na stole czekała na niego miska czekoladowych płatków i ciepłe mleko. Chłopak usiadł przy stole i zaczął konsumować swoje śniadanie, uprzednio zalewając płatki białym płynem. Kilka chwil później do kuchni weszła Emily, witając się ze swoim wnukiem i czochrając jego, nieuporządkowane, loki.
Harry lubił to. To uczucie, gdy ktoś przeczesywał jego splątane włosy. Posłał swojej babci przyjazne spojrzenie, lecz bez uśmiechu, którego nie umiał wymalować na swojej twarzy, ale który pojawił się na twarzy jego babci, gdy tylko na nią spojrzał.
- Dziękuje. – powiedział, wkładając jednocześnie brudne naczynie do zlewu.
Udał się w stronę drzwi, uprzednio zakładając buty i biorąc torbę.
- Weź kurtkę – dotarł do niego głos babci. – Jest zimno.
Harry przytaknął głową, po czym ściągnął z wieszaka odpowiednie okrycie  i założył na siebie. Posłał swojej babci jeszcze jedno, wdzięczne spojrzenie i opuścił mieszkanie, zamykając za sobą drzwi.
Zimne powietrze muskało delikatnie jego twarz i przeczesywało włosy, gdy w wolnym tempie przemierzał park, udając się do szkoły. Kwiecień zdawał się nie mieć końca.
Niebo pokrywały ciemne chmury, z których spadała mokra mgła, sprawiając, że powietrze wokół było wilgotne i miało się to uczucie, jakby padał lekki deszcz.
Harry lubił deszcz. Ale czasami, gdy zimne dni trwały zbyt długo, tęsknił za słońcem. Wtedy wszystko wydawało się być inne, bardziej pozytywne. Takie lepsze.     
Słowa Louisa znów powróciły, i znów w formie zagadki, której Harry nie potrafił rozwiązać.
Przekroczył mur szkoły z nadzieją, że spotka Louisa i zapyta go o znaczenie tych słów. Bardzo chciał zrozumieć, co chłopak miał na myśli wypowiadając je. Sam nie potrafił do tego dojść. Lecz gdy przemierzał szkolne korytarze, szatyna nigdzie nie było i dotarło do Harry`ego, że znów go nie spotka. I nie pozna tajemnicy. Ale pozostawała jeszcze kwestia obecności Louisa w jego śnie, która dawała nadzieję na rozwiązanie. I z tą nadzieją Harry wrócił do domu. 

8

- Powiesz mi, o co ci chodziło?
Znajdowali się na opuszczonej ulicy, wokół której rozciągały się stare domy, a wszędzie dookoła panowała cisza. Harry`ego przerażało to odrobine, ale Louisowi zdawało się w ogóle to nie przeszkadzać, ponieważ siedział na starej ławce i podśpiewywał cicho jakąś piosenkę, a na jego ustach malował się uśmiech. Dziwak- przeszło Harry`emu przez myśl.
- Z czym?- zapytał Louis spoglądając na loczka.
- Z tym „Nie jesteś sam”. – odparł.- Mógłbyś to wyjaśnić?
- Och…- wyrwało się z ust szatyna.- Myślałem, że odpowiedź jest prosta.
- Cóż…- zawahał się na chwilę – najwyraźniej nie taka prosta, skoro nie znalazłem jej.
- Serio nie domyśliłeś się?- zapytał Louis, gdy Harry usiadł obok niego na ławce.
- Nie. – odrzekł. – Powiesz mi? – Spojrzał na Louisa błagalnym wzrokiem, pragnąc by ten uległ i powiedział mu o co chodziło, zamiast dręczyć go tym, by sam znalazł odpowiedź.
- Rozwiązanie masz cały czas pod nosem, Harry.  –powiedział, patrząc uważnie na chłopaka.
- Więc mi powiesz? – zapytał loczek z nutka nadziei w głosie.
- Nie.  – rzekł prosto. – Ale mogę ci pokazać.
Sceneria zmieniała się szybciej, niż Harry mógł to zarejestrować i już po chwili siedzieli w salonie, na kanapie tak dobrze znanej Harry`emu. Rozpoznał to miejsce – dom jego babci. Jego dom.
Moment później do pomieszczenia wkroczyła starsza Pani, niosąc w dłoni kubek herbaty. Postawiła go na stoliczku, po czym podeszła do komody i wzięła do ręki koszyk, w którym znajdowały się skarpetki. Usiadła na fotelu i zaczęła łączyć je w pary. Gdy wszystko było gotowe otworzyła szufladę w komodzie i ułożyła w niej odzienie, by następnie zamknąć ją i spojrzeć na zdjęcie stojące na meblu. Przedstawiało ono Harry`ego i jego rodziców, podczas wspólnego popołudnia. Weseli i uśmiechnięci, nieświadomi tego, co miało się wydarzyć. Starsza pani wzięła fotografie w rękę i przejechała palcami po szkle, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, spływając w dół jej twarzy i skapując na komodę, po czym odstawiła ja na miejsce, podeszła do kalendarza wiszącego na ścianie i wyrwała kartkę. 22 kwietnia – głosiła nowa data.
- Babcia… - szepnął Harry.
Starsza Pani znów podeszła do komody i tym razem wzięła do ręki fotografię przedstawiającą tylko Harry`ego, uśmiechniętego, z dołeczkami w policzkach. Jej twarz mimowolnie rozświetliła się, malując delikatny uśmiech na jej wargach i wysuszając mokre oczy.
- Poradzisz sobie. – szepnęła i odstawiła zdjęcie.
Warga Harry`ego zadrżała, a z oczu spłynęła łza, gdy uświadomił sobie, jak proste to było, a on zapatrzony w siebie i w swoje problemy, nie dostrzegał tego.
- Ona w ciebie wierzy…- powiedział Louis.
- Wiem. – odparł cicho Harry i spojrzał na szatyna.
- Może pora, byś ty tez uwierzył w siebie, hm? – powiedział uśmiechając się i czochrając jego loki. Harry zamyślił się na chwilę, odwracając wzrok.
- Czy jest już za późno?- zapytał
- Na co?
Harry spojrzał na Louisa. – Na to by to naprawić.
- Na to nigdy nie jest za późno. – odrzekł wesoło Louis, dumny z siebie. – Ale zanim to zrobisz, jest jeszcze coś, a raczej ktoś, kto czeka na ciebie.
- Kto?- zapytał Harry marszcząc brwi.
- Zaraz sam się przekonasz.
Sceneria znów się zmieniła, i tym razem znaleźli się w jasnym, niewielkim pokoju, na ścianach którego wisiały różne plakaty. Harry rozejrzał się dokoła. Skądś kojarzył ten pokój.
Po chwili do pomieszczenia weszła niewysoka blondynka o niebieskim spojrzeniu i uroczym uśmiechu. Ładna.
- Felicity…- szepnął Harry.
Dziewczyna podeszła do radia i już po chwili po pokoju zaczęły roznosić się dźwięki piosenki, którą Harry tak dobrze znał. The Fray – Look After You.
Następnie podeszła do biurka i podniosła z niego niewielka książkę. Na chwile jej wzrok powędrował na tablice korkową, na której poprzyczepiane były różne kartki. Dziewczyna podniosła rękę i przejechała nią po zdjęciu. Harry rozpoznał siebie i blondynkę, gdy letniego popołudnia bawili się razem w ogrodzie. Nie spodziewał się, że jeszcze je ma.
Uśmiech rozświetlił twarz dziewczyny, i Harry miał wrażanie, że nie tylko on powrócił pamięcią do tamtego dnia.
Po chwili blondynka odeszła od biurka, posyłając fotografii ostatnie spojrzenie, a w jej oczach malowało się coś na kształt tęsknoty.
- Musze to naprawić. – powiedział Harry, patrząc się na Louisa.
Znów byli w tej cichej uliczce.
- Powinieneś.
- Co mam zrobić?- zapytał.
Louis spojrzał na niego z uśmiechem na twarzy.- Wiesz co.  –odparł. – I wszystko czego potrzebujesz masz tutaj. – rzekła kładąc dłoń na jego sercu, które wybijało stały rytm. – Dasz radę.
- A co jak się nie uda?
- Ja w ciebie wierzę, Harry. – powiedział prosto, posyłając mu uśmiech – Pora byś i ty uwierzył w siebie.
Złożył na czole Harry`ego jeden, krótki pocałunek i już go nie było. 

9

Stał przed ładnym, małym domkiem z czerwonej cegły i wpatrywał się drzwi, nie mogąc znaleźć w sobie odwagi, by nacisnąć dzwonek. To wydawało się być znacznie trudniejsze, niż przypuszczał.
Gdy rano się obudził, by pełny pozytywnej energii, by naprawić to, co zepsuł przez ten rok. Na początek chciał porozmawiać z Felicity, wiedząc, że to będzie prostsze niż rozmowa z babcią, dlatego też zostawił ją na wieczór, gdzie spokojnie będą mogli porozmawiać i wyjaśnić wszystko.
Wiedział, co chciał powiedzieć przyjaciółce, o ile może jeszcze ją tak nazywać, i był pewny swoich słów oraz przygotowany na ewentualne pytania, które  zapewne się pojawią. Był gotowy by odbyć tą rozmowę. Wiele razy przeprowadzał ją w myślach i wszystko wydawało się być w porządku. Każde pytanie i każda odpowiedź były wiele razy przemyślane, by nic nie mogło go zaskoczyć i by nie utknąć w martwym punkcie, z którego nie umiałby wybrnąć. W jego głowie wszystko wydawało się być takie łatwe i proste, a szczęśliwy koniec był tylko kwestią czasu. Lecz teraz, gdy stał przed drewnianymi drzwiami rodziny Stewart, cała jego pewność siebie gdzieś uleciała i znów powróciło to uczucie strachu i niepewności oraz lęk, przed powrotem do przeszłości.
Stał jeszcze tak kilka chwil, zanim jego ręka mimowolnie powędrowała do przycisku i nacisnęła go. Moment później drzwi otworzyły się, a w ich progu stanął wysoki mężczyzna o krótkich ciemnych włosach i niebieskich oczach, z lekkim zarostem na twarzy, który powitał go lekkim uśmiechem.
- Witaj, Harry – zaczął, podając chłopakowi rękę. – Dawno cię u nas nie było.
Harry uścisnął jego dłoń. – Dzień dobry. – odparł. – Ja…um…tak jakoś wyszło. Jest może Felicity? – zapytał, zanim mężczyzna mógł zacząć zadawać pytania, czego Harry chciał za wszelką cenę uniknąć, nieprzygotowany na konfrontację z tatą swojej przyjaciółki. 
- U siebie w pokoju. – odparł. – Wejdź.  – Powiedział przesuwając się i wpuszczając loczka do środka.  – Znasz drogę. – powiedział, na co Harry przytaknął głową i udał się po schodach na górę.  
Harry stanął przed drzwiami pokoju i już podnosił rękę, by zapukać, gdy nagle ogarnęła go niepewność. Co , jak źle robi i dziewczyna nie będzie chciała z nim rozmawiać? Co, jak się nie uda? Co, jak zepsuje wszystko jeszcze bardziej?
Ale przecież…
Louis w niego wierzy. Babcia też w niego wierzy. Tylko, czy Harry jest w stanie uwierzyć w siebie?
Po kilku chwilach, w których przez jego głowę przeleciało mnóstwo myśli, w końcu odważył się i zapukał, a już po chwili delikatny głos dziewczyny zaprosił go do środka. 
Skoro Louis w niego wierzy, da radę.
Niepewnie uchylił drzwi i wszedł do pomieszczenia. Pokój był dokładnie taki, jak w jego śnie. Jasne ściany i okno naprzeciw niego. Po prawej stronie od okna stało biurko i wisiała korkowa tablica, na której znajdowało się ich zdjęcie, a dalej, tylko kilka kroków, stało łózko. Blondynka siedziała na nim i przyglądała się chłopakowi, jakby był duchem. Harry poczuł się dziwnie, pierwszy raz  w jej towarzystwie, choć nie powinien. To była jego wina.
- Cześć. – powiedział – Mogę?
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę.
- Ta…Tak.- odparła. – Wejdź.
Harry posłusznie wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Stał przez chwilę pod nimi, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić.
- Usiądź. – rzekła i wskazała na łóżko. Harry zajął miejsce.
- Przyszedłem… - zaczął i spojrzał w okno. – ponieważ chciałem przeprosić. Więc przepraszam. – przeniósł wzrok na dziewczynę, która patrzyła na niego pytającym wzrokiem.  – Zawaliłem, tak po prostu zniszczyłem naszą przyjaźń i wszystko to, co mieliśmy jako para przyjaciół, dlatego przepraszam.
Felicity nadal siedziała cicho, nie odzywając się słowem, czekając na dalsze wyjaśnienia, więc Harry kontynuował.
- Ja chciałem…po prostu…przerosło mnie to. – rzekł, znów przenosząc swoje zielone spojrzenie na okno, za którym krople deszczu uderzały o parapet. – Myślałem, że sobie poradzę. Że po prostu potrzebuje być sam, by ochłonąć i by poukładać sobie to wszystko. Zapomniałem…, że przecież od tego mam właśnie przyjaciół. Mam ciebie. – spojrzał na dziewczynę, a po jego policzku spłynęła łza. – By przyjść i porozmawiać. By wypłakać się i przytulić. Ja po prostu…myślałem, że poradzę sobie sam. Jak widać myliłem się. – zatrzymał się na chwilę, by zebrać myśli, po czym kontynuował -- To trudne…- zaczął. – Mówić o tym. Powoli się tego uczę, ale to wciąż sprawia ból. Wspomnienia bolą. – zrobił przerwę, by zebrać myśli i po chwili mówił dalej. – Pamiętam, jak babcia powiedziała mi o tym, że nie żyją. Nie wierzyłem. Nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Ale z czasem dotarło do mnie…, że ich nie ma. Że już ich nie zobaczę.  – łza spłynęła po policzku Harry`ego, pociągając za sobą kolejne – Pamiętam, że dużo płakałem i żyłem nadzieją, że gdy któregoś dnia wrócę do domu, będą na mnie czekać – radośni i uśmiechnięci. Że przygarną mnie do uścisku i powiedzą, że to był żart i że mnie kochają. Ale to nie następowało…i nie nastąpiło. – loczek ponownie zrobił przerwę. - Trudno mi żyć z myślą, że ich nie ma. – zaczął po chwili. – Cały rok próbowałem się przyzwyczaić do tego, ale nie umiem. Tak bardzo mi ich brakuje. Teraz już nic nie jest dobrze. Jest babcia, która każdego dnia stara się ze mną porozmawiać, ale ja nie potrafię. Byłaś ty, która wyciągnęłaś do mnie rękę, a ja tak po prostu ją zignorowałem, jednocześnie niszcząc wszystko. Chciałaś po prostu być, a ja…zawaliłem. Zniszczyłem wszystko. Zamiast się otworzyć i przyjąć pomoc, zamknąłem się w sobie, odpychając od siebie każdego, kto mi ją oferował. Ale potrzebuje cię. – otarł dłonią łzy, które spływały po jego policzkach i kontynuował, patrząc na dziewczynę. – Dlatego tu jestem. Wiem, że myślisz, że to egoistyczne, ale…ja naprawdę szczerze przepraszam. Nie musisz mi wybaczać, nie wiem czy na to zasługuję, ale wiem, że jeśli nie spróbuje uratować tego, co zostało, nigdy nie uda mi się stanąć na nogi. Nasza przyjaźń była, nadal jest, dla mnie bardzo ważna, tak samo jak ty. Dlatego chciałbym, żeby było dobrze. Wiem, że zepsułem wszystko, ale jeśli potrafisz – wybacz mi.
Spojrzał na swoja przyjaciółkę, po twarzy której spływały łzy. Milczała, a jej niebieskie oczy patrzyły na niego intensywnie, wilgotne i smutne. Po chwili jednak przytuliła go, owijając ramionami jego szyje i wtulając w nią twarz. 
- Wybaczam. – szepnęła.
Harry oddał uścisk, a na sercu zrobiło mu się lżej, gdy uświadomił sobie, że nie wszystko stracone. Choć będzie musiał włożyć jeszcze dużo pracy w to, było odbudować wszystko.
- To wraca, wiesz…- zaczął wtulony w blondynkę – Każdego wieczoru, każdej nocy, w każdym śnie. Wypadek rodziców, pogrzeb, uczucie samotności i świadomość, że jest się samemu, ze nie ma się nikogo…za każdym razem uderzają z większą siłą. Niczym rozpędzony pociąg. Niszczą wszystko. Niszczą mnie. A ja…Nie chce być sam.
Felicity odsunęła się od loczka na wyciągniecie ramion i spojrzała na jego zapłakana twarz. Wytarła łzy i ucałowała jego czoło.
- Nie jesteś sam, Harry. – rzekła. – Masz babcie. Masz mnie. Jesteśmy w tym razem. Przyjaciele na zawsze, pamiętasz?
Wyciągnęła swój najmniejszy palec u prawej ręki i skierowała go ku chłopakowi. Harry splótł ich palce razem.
- Na zawsze.
Blondynka uśmiechnęła się i przyciągnęła chłopaka z powrotem do uścisku.
- Chyba musze podziękować Louisowi. – rzekł Harry w jej włosy.
Dziewczyna odsunęła się od niego.
- Kim jest Louis?
Pierwszy raz od roku, uśmiech rozświetlił twarz Harry`ego. 

10

Dochodziła godzina siedemnasta, gdy Harry przekroczył próg domu. Z jego loczków skapywała woda, a buty zostawiły mokry ślad na podłodze, gdy powoli zdejmował kurtkę. Zostawił torbę na podłodze, po czym odgarnął z czoła mokre kosmyki skręconych włosów i ruszył do kuchni skąd dochodził do niego zapach makaronu z serem i brokułami.
Wszedł do pomieszczenia i usiadł przy stole patrząc, jak babcia krząta się od jednej szafki do drugiej.
Chciał porozmawiać. Wyjaśnić wszystko, a przede wszystkim przeprosić. Za swoje zachowanie, za cały ten rok podczas którego zachowywał się tak, jakby w ogóle go nie było. Za wszystko.
Wiedział, że babcia się stara, by było lepiej i że każdego dnia wyciąga do niego dłoń, by pomóc mu stanąć na nogi i otrząsnąć się z tamtych wydarzeń. Dostrzegał każdy jej gest, ale nie umiał nic z tym zrobić. Widział, jak cieszy się z każdego tak małego gestu jak przytulanie, gdy czasami zdarzyło mu się ją nim obdarzyć. Widział radość w jej oczach i tą nadzieję, że wszystko zmierza ku lepszemu. I choć nigdy nie powiedziała słowa, zatrzymując je dla siebie, za co Harry był jej bardzo wdzięczny, widział, że zależało jej na rozmowie.
I właśnie to Harry zamierzał zrobić. Dać jej tych kilka słów wyjaśniania, na które zasługiwała.  
Rozmowa z Felicity podniosła go na duchu i dodała wiary w to, że wszystko będzie dobrze. Więc siedział w kuchni zdeterminowany by naprawić to co zepsuł, ale i szczęśliwy, choć wiedział, że to dopiero początek.
- Harry. – powiedziała starsza Pani, odwracając się do chłopaka. – Wszystko w porządku?
Harry milczał przez chwilę, nie wiedząc od czego zacząć. Po chwili jednak odpowiedział. – Tak. Ja tylko…- zawahał się – Czy…możemy porozmawiać?
Emily spojrzała na Harry`ego, w tęczówkach którego kryła się niepewność i odrobina strachu. Przytaknęła głową, po czym zajęła miejsce naprzeciwko niego.
Milczała, nie chcąc naciskać. Ale wiedziała też, że Harry potrzebuje tych kilku chwil, by zebrać się w sobie, dlatego czekała.
Chłopak spuścił wzrok na swoje dłonie, które wolno spoczywały na stole przed nim. Próbował zebrać myśli, by jak najlepiej wyrazić to, co czuł i to, co chciał powiedzieć. Ale im dłużej myślał, tym trudniejsze się to stawało. Minęła chwila, potem kolejna i dopiero po kilku minutach Harry przełamał się.
- Przepraszam – powiedział spoglądając na kobietę, która patrzyła na niego z delikatnym uśmiechem i ciepłymi oczyma. – Za wszystko. Za cały ten rok. Za moją nieobecność duchową. Za brak rozmowy. Ja po prostu…pogubiłem się. – łza spłynęła po jego policzku – Śmierć rodziców. Poczułem się jakbym został sam. Jakbym nikogo już nie miał. Świat mi się zawalił i nie widziałem żadnych szans, by kiedykolwiek mogło być lepiej. Zamknąłem się w sobie, odwracając od wszystkich i od wszystkiego, za co też przepraszam. Zapomniałem, że przecież nie tylko mnie to dotknęło. Babcię też… - starł dłonią łzy z policzka i spojrzał na Emily, której oczy również były wilgotne. – Ale zapatrzony w siebie i własne uczucia, nie dostrzegałem tego. A może nie chciałem? Sam nie wiem… - znów zrobił przerwę. - Łatwiej było żyć z dala od tego wszystkiego. Zamknąć się w sobie i nie zwracać uwagi na nic wokół, jednocześnie zatracając się w cierpieniu i smutku. Nie rozumiałem, dlaczego takie coś spotkało akurat mnie. Chciałem, aby było inaczej. Chciałem cofnąć czas i nie pozwolić im jechać. Chciałem mieć ich przy sobie. – łzy spływały po jego policzkach. – Byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Ja po prostu…poczułem się, jakbym stracił to, co miałem najcenniejszego. Rodzinę. Zapomniałem… że ty tez jesteś moja rodziną. – spojrzał na swoją babcię, na twarzy której malowało się wiele emocji. Nie wszystkie Harry rozpoznawał, ale był pewny, że zobaczył na niej cos na kształt zrozumienia. – Przepraszam. Zamknąłem się w sobie i nie zauważyłem, że jesteś tu…po to by pomóc mi się pozbierać. Po to by przytulić i porozmawiać. Po to by było mi łatwiej. Nie mogę cofnąć czasu i przeżyć tych chwil jeszcze raz, by naprawić to, co zepsułem, ale mogę obiecać, że postaram się by było inaczej. Chce to zmienić. Chce, by było dobrze. Zrozumiałem, że nie mogę tak żyć. Ludzie umierają każdego dnia, a każda śmierć mówi nam jak bardzo kruche i cenne jest ludzkie życie.  Jak krótko trwa. Nie chce zmarnować swojego. Dlatego przepraszam. – powiedział i uśmiechnął się delikatnie. – Wybaczysz mi?
Harry spoglądał na swoja babcię, która siedziała i wpatrywała się w niego swoimi zielonymi oczyma, nie mówiąc nic. Po chwili jednak uśmiechnęła się i wyciągnęła swoja dłoń, zaciskając ja na tej Harry`ego.
- Oczywiście, że tak.
Harry zacieśnił uścisk, szczęśliwy, że wszystko potoczyło się dobrze i nie zepsuł niczego jeszcze bardziej. Kobieta podniosła się z krzesła i podeszła do wnuka przytulając go, a Harry odwzajemnił uścisk.
- Makaronu? – zapytała starsza Pani, udając się w stronę kuchenki. Na jej twarzy malował się uśmiech.
- Poproszę. – odparł.
Gdy Emily odwróciła się, by nałożyć posiłek, uśmiech wciąż błąkał się po jej ustach, nie chcąc odejść i uświadomiła sobie, że dla tej jednej chwili, warto było czekać cały rok.

11

  - Brawo! – wykrzyknął radośnie Louis i zaklaskał w dłonie – Udało ci się.
Harry uśmiechnął się delikatnie, wręcz nieśmiało, po czym odważył się spojrzeć na Louisa.-  Tylko dzięki tobie.
Uśmiech szatyna poszerzył się jeszcze bardziej, a w jego niebieskich oczach pojawiły się wesołe iskierki,  rozjaśniając je i sprawiając, że stały się bardziej radosne, i ile to w ogóle było możliwe.
Louis zawsze był wesoły i uśmiechnięty i Harry, choć ciężko mu było się do tego przyznać, lubił to. Lubił Louisa.
- To duży krok. – zaczął szatyn, siadając obok Harry`ego na ławce. Znów byli w parku. – Ale jeszcze nie ostatni. 
Harry spojrzał na niego pytająco. – Co masz na myśli?
Szatyn tylko uśmiechnął się, a Harry nie mógł oderwać wzroku od tego, w jak bardzo subtelny sposób jego kąciki ust unoszą się ku górze i uwidoczniają kurze łapki wokół jego oczu.
- Pokażę ci.
Znajome kształty parku rozmyły się, ustępując miejsca nieco innym, ale również znajomym. Znów był w domu. Na kanapie w salonie siedziały trzy osoby, wśród których loczek rozpoznał siebie oraz swoich rodziców. Telewizor stojący na szafce był włączony przez co docierały do niego znajome kwestie jego ulubionego filmu. Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie. Wskazywał godzinę siedemnastą trzydzieści dwie.
- Harry…- zaczął mężczyzna odwracając się w stronę swojego syna. – Jutro wyjeżdżamy, ale zanim to nastąpi chcielibyśmy cię o coś poprosić.
Chłopak spojrzał na swoich rodziców pytającym wzrokiem, ale oni tylko uśmiechnęli się.
- Spokojnie…- rzekła kobieta i złożyła na czole Harry`ego pocałunek. – To nic strasznego. Po prostu…postaraj się nie wpaść w kłopoty i nie sprawiać babci problemów, hm?
- Wiemy, że czasami, masz ten niesamowity talent do pakowania się w kłopoty, więc może postarasz się schować go gdzieś głęboko na czas naszej nieobecności?
Harry uśmiechnął się i przytaknął głową. – Obiecuję, nie sprawiać problemów.- odparł.
- Cieszę się. – rzekła mama chłopaka.- Pomagaj babci i dbaj o nią, jak i o siebie. Pamiętaj, by brać leki od alergii i noś ze sobą inhalator. Ciepło się ubieraj i pamiętaj, by zawsze jeść śniadanie.
- Mamo! – wykrzyknął Harry. – Mam szesnaście lat. Umiem o siebie zadbać.
- Dobrze, ale pamiętaj o tym. – rzekła kobieta i przytuliła loczka.
- Będę pamiętał, brał leki,  dbał o babcię i jadł śniadanie. – powiedział. – Nie musicie się martwić. Poradzę sobie przez ten tydzień. Jedźcie i niczym się nie martwcie.
Oni tylko uśmiechnęli się. – Kochamy Cię, Harry.
- Ja też was kocham.
Pokój rozmył się i znów byli w parku. Harry siedział cicho na ławce, wpatrzony w przestrzeń, a z jego oczu ciekły łzy. Wtedy nie wiedział, że będzie to pożegnanie na zawsze. Gdyby wiedział...było tyle rzeczy, które chciał im powiedzieć, a nie zdążył.
- Harry… - zaczął Louis – Wszystko dobrze?
- Dlaczego? – zapytał Harry, odwracają się do Louisa – Dlaczego to robisz?
- Musisz pozwolić im odejść. Nie możesz ciągle siedzieć i płakać. Pora ruszyć dalej.
Harry spuścił spojrzenie w dół i ukrył twarz w dłoniach. – Nawet nie zdążyłem się z nimi pożegnać. – szepnął.
- Jeśli chcesz…- zaczął powoli szatyn, patrząc na chłopaka. – Możemy wrócić.
Harry podniósł swoje mokre zielone spojrzenie i umiejscowił je na Louise, marszcząc brwi. 
- Wrócić?
- Tak. – Odparł Louis. – Wrócimy do tamtego dnia i będziesz mógł rozegrać tę rozmowę jeszcze raz. Powiedzieć im to, czego nie zdążyłeś.
Harry uśmiechnął się, ukazując swoje dwa dołeczki. Bedzie mógł wrócić i porozmawiać z nimi. Będzie im mógł powiedzieć, jak bardzo ich kocha.   
- I będę mógł porozmawiać z nimi tak, jak teraz z tobą? – zapytał z iskierkami w oczach. – I będę mógł ich przytulić?
Louis przytaknął głową, a uśmiech loczka poszerzył się, podczas gdy wyobraźnia uciekła daleko tworząc różne scenariusze.
- Ale…- poważny głos Louisa wyrwał go z zmyśleń. – Jest jeden warunek.
Harry spojrzał na niego i przytaknął głową, by ten mówił dalej.
- Nie wolno ci zmienić biegu wydarzeń.
Wyraz twarzy Louisa był poważny i Harry był pewny, że chłopak nie żartuje. Nie mógł sprawić, by jego rodzice nie pojechali i zostali w domu. Miał się z nimi tylko pożegnać.
Musiał pozwolić im odejść.
Prawda była okrutna i Harry nie mógł uwierzyć, że mając taką szanse, by odwrócić wszystko, nic nie mógł zrobić. Ale właśnie taka była „rzeczywistość” i jedyne co mu pozostało, to pogodzić się z tym.
Ale miał szanse, prawdopodobnie taka, jakiej jeszcze nikt, nigdy nie dostał i miał zamiar z niej skorzystać. Chciał powiedzieć rodzicom wszystko to, czego nie zdążył, a co siedziało w nim przez ten rok.
- Więc. – zagadnął Louis, po chwili ciszy. – Chcesz wrócić?
Harry znał tylko jedną odpowiedź.
Znów znalazł się w salonie tyle, że z ta różnicą, że teraz to on, we własnej osobie siedział na kanapie. Obok niego siedzieli jego rodzice i Harry musiał powstrzymać się, by nie przytulić ich i nie powiedzieć, jak bardzo tęsknił przez ten rok. Nie mógł.
Nie wolno ci zmienić biegu wydarzeń. – Słowa Louisa siedziały mu w głowie i wiedział, że musi się pilnować, by wszystko zostało tak, jak było.
Spojrzał na zegarek, którego wskazówki znów wskazywały siedemnasta trzydzieści dwie.  
Już czas.
- Harry…- zaczął mężczyzna odwracając się w stronę chłopaka. – Jutro wyjeżdżamy, ale zanim to nastąpi chcielibyśmy cię o coś poprosić.
Harry cały ten czas przyglądał mu się, a łzy powoli zaczęły się zbierać w jego oczach. Był tak blisko, a mimo to tak daleko. Harry nie mógł dać po sobie poznać, że coś jest nie tak, więc zmarszczył brwi w taki sposób, by tego twarz wyrażała ciekawość.
- Spokojnie…- rzekła kobieta i złożyła na jego czole pocałunek, a Harry był pewny, że w tej chwili w ogóle nie panuje nad swoim ciałem. Tak bardzo tęsknił za jej dotykiem, za ta miłością i troską, którą wkładała nawet w najmniejszy gest. Po jego policzku mimowolnie spłynęła łza. – Nie płacz. Nie wyjeżdżamy na zawsze.
Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo się mylą.
Kobieta starła łzę i przytuliła go, a Harry ufnie wtulił się w nią. Tak bardzo za tym tęsknił. Po chwili poczuł, jak dłoń jego ojca pociera jego plecy. To wszystko sprawiło, że zachciał złamać obietnice i nie puszczać ich. Chciał by zostali i by już zawsze byli. Ale obiecał. A Harry zawsze dotrzymywał obietnic.
- To tylko tydzień. – dotarł do niego głos taty. – Poradzisz sobie bez nas.
Podniósł głowę i spojrzał w jego ciepłe i czułe oczy, które zawsze patrzyły na niego z miłością. Mężczyzna posłał mu uśmiech, który Harry bez wątpienia odwzajemnił, a potem przeniósł spojrzenie na swoją matkę, której zielone oczy przypatrywały mu się z radością, ale i smutkiem.
- Postaraj nie pakować się w kłopoty, hm? – zaczęła jego mama. – I pamiętaj…
- Tak, wiem. – przerwał jej Harry i uśmiechnął się. – Mam nie sprawiać problemów babci, dbać o siebie i o nią, brać leki i mieć zawsze przy sobie inhalator. I mam jeść śniadania. Wiem, mamo. Nie mam pięciu lat.
Kobieta tylko uśmiechnęła się. – Wiem, Harry. Ale dla mnie zawsze będziesz moim mały chłopcem.
Przeczesała dłonią jego włosy, a Harry przymknął powieki na ten gest. To było cięższe, niż przypuszczał. Tak bardzo nie chciał się z nimi żegnać.
- Będziecie o mnie pamiętać? – zapytał i spojrzał na rodziców, a jego oczy zaczęły robić się wilgotne. – I dzwonić?
- Nawet codziennie. – odparł mężczyzna i przytulił go.
- Zawsze będziemy o tobie pamiętać, Harry. – powiedziała jego mama. – Ale jeśli będziesz bardzo tęsknił to zawsze możesz nas znaleźć tutaj. – dodała kładąc dłoń na jego sercu, które wybiło szybszy rytm. – Cokolwiek by się nie działo. Wystarczy, że o nas pomyślisz.
- I będziecie tu?
- Zawsze tu jesteśmy. – rzekł mężczyzna.
I w tej chwili Harry zrozumiał. Zrozumiał to, co próbował pokazać i powiedzieć mu Louis. I już się nie bał. Był gotowy. Pokiwał głową na znak, że rozumie i posłał  im szczery uśmiech, który uwidocznił jego dwa dołeczki.
- Kochamy cię, Harry. – rzekła kobieta i przytuliła, a Harry miał tę świadomość, że to już ostatni uścisk. Ostatnie spojrzenie i ostatni pocałunek złożony na jego czole. I kiedy spojrzał ten ostatni raz w jej ciepłe oczy, nie czuł pustki oraz tego palącego bólu zwiastującego odejście. Był gotowy, by pozwolić im odejść.  Przytulił ich do siebie ten ostatni raz, po czym powiedział.
- Ja tez was kocham

12

Harry pierwszy raz od długiego czasu obudził się z uśmiechem na ustach. Wstał i udał się do łazienki, zagarniając po drodze świeże ubrania i wykonując poranne czynności. Zanim jednak opuścił pokój zerknął przez okno, za którym krople deszczu obijały się o szybę. Nic się nie zmieniło. Prawie nic.
W kuchni czekał na niego kubek gorącej herbaty i kanapki.
W szkole było inaczej. Odnawiając kontakt z Felicity Harry zrobił ogromny krok w przód, zostawiając przeszłość za sobą i rozpoczynając nowy rozdział. Wyciągnął rękę do znajomych z klasy, a oni ku jego zdziwieniu przyjęli ja. Nie obyło się bez pytań, ale Harry grzecznie na wszystkie odpowiadał, nawet jeśli niektóre z nich były trudne, ponieważ wiedział, że zasługują na tych kilka słów wyjaśnienia.
Już nie spędzał przerw sam, otoczony smutkiem i muzyką wydobywającą się z jego słuchawek, lecz z przyjaciółmi, otoczony śmiechem i głośnymi rozmowami.
I tak było lepiej, a Harry wiedział, że już nigdy nie pozwoli, by było inaczej.
Zamknął drzwi od mieszkania i odwiesił kurtkę na wieszak. Zdjął buty i przeczesał dłonią swoje delikatnie zmoczone sprężynki, po czym udał się do kuchni.  Na stole czekała na niego miska gorącej zupy.
- Wiesz, Harry… - zaczęła Emily, gdy po skończonym posiłku siedzieli w salonie. – Robiłam dziś porządki i … - Starsza Pani podeszła do komody i wyjęła z jej górnej szuflady czarne, niewielkie pudełeczko, po czym wróciła i zajęła miejsce tuż obok Harry`ego. – Chciałam ci go dać na osiemnaste urodziny, ale gdy dziś go zobaczyłam pomyślałam, że dam ci go teraz. – Wyjęła z pudełeczka srebrny wisiorek z zawieszką w kształcie samolociku i ułożyła na dłoni. – Należał do twojego taty. Dano mi go wtedy w szpitalu, tuż po wypadku. – Mówiąc to babcia spoglądała w zielone oczy loczka, które pod wpływem jej słów zaczęły robić się wilgotne. – Weź go. – rzekła wyciągając do niego dłoń z wisiorkiem. – Noś, by zawsze gdziekolwiek nie pójdziesz, byli z tobą. – Harry posłusznie wziął wisiorek do ręki i obrócił kilka razy, badając jego wielkość i fakturę. Po chwili jednak podniósł go do góry i zapiął wokół szyi. Ozdoba osunęła się w dół, a Harry złapał samolocik w swoje dłonie, przypatrując mu się.
 - Dziękuje. – powiedział, przenosząc wzrok na swoja babcię, która przypatrywała się jego poczynaniom i posłał jej uśmiech.
Kobieta odwzajemniła gest, po czym przyciągnęła wnuczka do uścisku, który odwzajemnił.

13

- Louis – powiedział Harry radośnie i rzucił się szatynowi w objęcia. – Udało się.
- Tak. – rzekł, odwzajemniając uścisk – Brawo, Harry. Spisałeś się. 
Harry odsunął się od chłopaka i spojrzał na jego delikatną twarz. Dostrzegł coś, co go zaniepokoiło i co wydawało mu się być dziwne. I zdecydowanie nie pasowało do Louisa. A mianowicie – nie uśmiechał się. Jego oczy były przygaszone, bez tych wesołych iskierek, które zawsze towarzyszyły ich niebieskiemu odcieniowi i bez kącików ust wyniesionych ku górze, które sprawiały że kurze łapki wokół oczu szatyna stawały się widoczne. To było dziwne, bo Louis zawsze się uśmiechał. Był takim wesołkiem, promyczkiem, który potrafił rozchmurzyć nawet najbardziej zachmurzone niebo.
- Louis. – rzekł Harry, przypatrując mu się – Wszystko w porządku?
- Tak. – odrzekł. – Chodź. Nie mamy wiele czasu.
Głos Louisa był poważny, ale smutny. Zupełnie tak, jakby nie chciał, by coś miało miejsce, ale wiedział, że nie ważne czego pragnie, to wydarzy się.
Louis ruszył przed siebie, a jego głowa spuszczona była w dół. Pogrążony we własnych myślach, wpatrywał się w czubki swoich czarnych butów, nie zwracając uwagi na nic wokół.
- Louis. – powiedział ponownie Harry, jednocześnie zwracając uwagę szatyna na swoją osobę. – Dokąd idziemy?
- Zobaczysz.
- A powiesz mi chociaż, co będziemy robić?
Louis spojrzał na niego swoimi niebieskimi oczyma i uśmiechnął się delikatnie, jednak uśmiech ten nie sięgał jego oczu.
- Poznamy odpowiedzi, a raczej ty je poznasz.
Zapadła cisza. Każdy z nich pogrążony był we własnych myślach i pierwszy raz nie zwracał uwagi na tego drugiego. Louis szedł przed siebie, a Harry zastanawiał się, co mogło się wydarzyć, że uleciało z niego życie. Chciał poznać odpowiedzi i dowiedzieć się co Louis robi w jego snach i dlaczego w ogóle się w nich pojawia, jako żywa istota. Jak to możliwe, że żyjąc w normalnym życiu, żyje również w jego śnie. Ale chęć poznania odpowiedzi została przytłoczona przez chęć poznania przyczyny smutku jego towarzysza. I jedyne czego Harry teraz chciał to zobaczyć szeroki uśmiech na jego twarzy.
Po chwili doszli do szpitala, na co Harry zmarszczył brwi, ale nic powiedział. Dowie się w swoim czasie. Przemierzali szpitalne korytarze, mijając ludzi, którzy spieszyli z pomocą innym. Nikt ich nie widział i Harry miał tego świadomość, dlatego skrzętnie starał się ich omijać, lecz niespodziewanie ktoś przeszedł przez niego. Poczuł chłód rozchodzący się po ciele i mógł zobaczyć, jak jego ciało rozmywa się, by po chwili mogło wrócić do swojej właściwej postaci. Dziwne.
Doszli do wielkich szklanych drzwi, gdy Louis zatrzymał się, a Harry tuż za nim. Intensywna terapia – głosił napis. Harry zmarszczył brwi, przerażony tym wszystkim jeszcze bardziej niż na początku, ale Louis wydawał się być spokojny, choć smutny, więc Harry również nie chciał się bać, dlatego z łagodnym wyrazem twarzy i sercem mocno uderzającym o jego klatkę piersiową, przekroczył ich próg.
Panowała cisza, którą przerywał jedynie odgłos zamykanych lub otwieranych drzwi, gdy któraś z pielęgniarek doglądała pacjentów. Rozglądał się wokół siebie, gdy przemierzali z Louisem korytarz, przyglądając się osobom leżącym na łóżkach i podłączonych do różnych aparatur. Większość z nich była nieprzytomna lub spała i tylko zaledwie kilka z nich było przytomnych i rozmawiało powoli ze swoimi bliskimi. Harry zastanowił się przez chwilę, dlaczego tu są. Dlaczego Louis zabrał go do miejsca, gdzie ludzie zamiast dostawać życie, tracili je.
Kilka minut później Louis zatrzymał się, obok jednej z szyb, więc Harry odwrócił wzrok w jego stronę, a to co ujrzał za szkłem przeraziło go i sprawiło, że jego serce zaczęło wybijać niebezpiecznie szybszy rytm.
Louis leżał tam, przykryty białą pościelą i podłączony do przeróżnej aparatury, a jego oczy były zamknięte. Teraz wszystko wydawało się Harry`emu jeszcze bardzie dziwne i przerażające, niż na początku. Nie potrafił zrozumieć, jak to jest, ze Louis leżąc tam, zupełnie nieprzytomny, jednocześnie stał obok niego tak bardzo żywy. Jego serce wybijało stały rytm, a niebieskie tęczówki skanowały wszystko, tak bardzo ciekawe świata, podczas gdy oczy tamtego chłopaka były zamknięte i nie wiadomym było czy jeszcze kiedykolwiek się otworzą. Mnóstwo pytań nasuwało się Harry`emu do głowy i był już bliski zadania jednego z nich, gdy przypomniał sobie słowa Louisa. Miał poznać odpowiedzi, więc stał i czekał na to, co zrobi Louis.
Louis milczał.
Po kilku chwilach Harry przeniósł swoje przerażone spojrzenie na szatyna, a ten wpatrywał się w niego smutnymi oczyma, w których można było dostrzec również ból oraz cierpienie. Pierwszy raz Harry widział jego przygaszone oczy i był to widok, który sprawiał, że coś uciskało jego serce. Nie chciał oglądać takiego Louisa. Zdecydowanie bardziej wolał jego uśmiech.
- Tamtego dnia, którego mnie widziałeś w szkole, miałem wypadek. – zaczął po chwili Louis. –  Byłem zamyślony, wracałem do domu i potrącił mnie samochód. Nie wiele pamiętam – tylko oślepiające światła, krzyk ludzi. Pamiętam jak upadałem, oczy powoli zamykały się, a ja czułem, że tracę kontrolę i świadomość tego, co się dzieje. Potem była tylko ciemność. – Zrobił przerwę, by zerknąć na Harry`ego, którego oczy intensywnie przyglądały mu się, pełne ciekawości. – Wiem, że to dziwne, że stoję tu z tobą i leżę tam jednocześnie…- kontynuował -  nie pamiętam za bardzo tego, jak to się stało. Wiem tylko, że zobaczyłem światło. Mała, jasna kula światła, niczym żarówka. Zacząłem iść w jej stronę, gdy nagle usłyszałem głos. Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie było. Powiedział, że nie mogę umrzeć, bo moja misja na Ziemi, nie dobiegła jeszcze końca. Powiedział, że nie umrę, dopóki nie wypełnię zadania.  Milczałem, a głos kontynuował. Miałem wybrać sobie osobę, której życie nie koniecznie jest wesołe i sprawić, by znów nabrało barw i kolorów, a ona sama nabrała ochoty na to, by żyć i uśmiechać się.  Powiedział, że tak długo, jak długo ta osoba nie będzie cieszyła się z tego co ma i nie będzie potrafiła żyć życiem , które ma – ja nie umrę.
Louis zatrzymał się, spoglądając na kędzierzawego chłopca, którego twarz skierowana była na chłopaka leżącego na łóżku. Próbował poukładać sobie wszystko, a Louis czekał. 
- Wybrałeś mnie…- rzekł po chwil Harry, wciąż jednak nie patrząc na Louisa. – Dlaczego?
Odwrócił ku niemu swoje spojrzenie.
- Mogłem wybrać kogokolwiek – odparł szatyn. – Ale masz rację, wybrałem ciebie. Nie pamiętasz mnie, Harry, pewnie nawet nigdy nie zwróciłeś na mnie swojej uwagi, ale ja cię pamiętam. Pamiętam cię z przed roku. Pamiętam twój uśmiech i roześmiane oczy. Pamiętam, jak wszystko cię cieszyło, jak żartowałeś z przyjaciółmi, a twoje usta wyginały się w uśmiechu w ten specyficzny sposób, uwydatniając dwa dołeczki.  Pamiętam, jak bardzo beztroski byłeś, jak potrafiłeś czerpać radość nawet z najmniejszej rzeczy. Pamiętam, jak bardzo ci wtedy zazdrościłem tej radości życia, którą miałeś w sobie. A potem…to wszystko tak nagle zniknęło. Twoje oczy przestały być radosne, a ty sam przestałeś się uśmiechać. Zacząłeś się izolować, a ja tak bardzo chciałem wiedzieć dlaczego. Brakowało mi twojego uśmiechu, twojej radości. Byłem w tobie zakochany, Harry.  – spojrzał na chłopaka, którego oczy wpatrywały się w niego z niedowierzeniem. – Wybrałem ciebie, ponieważ chciałem ci pomóc. Ponieważ chciałem zobaczyć uśmiech na twojej twarzy ten ostatni raz, zanim odejdę i mieć świadomość tego, że to ja przyczyniłem się niego. Potrzebowałeś pomocy Harry, a widziałem w tym świetną okazje do tego, by cię poznać i przy okazji wykonać swoje ostatnie zadanie. W rzeczywistości nigdy nie odważyłbym się podejść do ciebie. Byłeś tak idealny, Harry, a ja byłem nikim. Zwykłym chłopakiem , który wybrał sobie zbyt wysoki próg, by móc przez niego przejść. Ale tutaj jest łatwiej. Wszyscy jesteśmy równi. Może dlatego przebywanie z tobą stało się takie proste i łatwe, jakby było codziennością.
- Te wszystkie wspomnienia….
- Pokazywałem ci je, ponieważ były kluczem do tego, byś odzyskał życie. Musiałeś pogodzić się z przeszłością, a ja chciałem ci pokazać, że tak długo, jak ktoś żyje w nas i tak długo, jak o nim pamiętamy – nie umiera.  Twoi rodzice żyją w tobie, ponieważ ich kochasz i tak długo, jak będziesz o nich pamiętał oni będą żyć i zawsze będziesz mógł ich zobaczyć, gdy tylko zamkniesz oczy.  O to chodziło, Harry….byś zrozumiał, że śmierć wcale nie oznacza końca.
- Więc… - zaczął Harry. – Wykonałeś zadanie. Co teraz?
Louis zamyślił się na chwilę, a jego oczy zaszkliły się pod wpływem myśli, które wypełniły jego umysł.
Kilka łez spłynęło w dół jego twarzy, które starł szybko, by Harry ich nie zauważył.
- Nie ma szans na to, bym odzyskał życie. Mój stan jest krytyczny i jedynym co sprawia, że moje serce jeszcze bije, jesteś ty i zadanie, które mam do wykonania i które właśnie dobiegło końca. Potrzebny by był cud, bym mógł dalej żyć.
- Więc to pożegnanie, tak?  - zapytał Harry, odwracając twarz w stronę Louisa. Jego oczy były mokre, tak samo jak oczy starszego chłopaka. Harry zacisnął usta, by powstrzymać płacz, który chciał obezwładnić jego ciało.
- Nie musi nim być…- zaczął Louis drżącym głosem – Przecież, któregoś dnia się spotkamy tak? Życie nie trwa wiecznie.
- Nie będziemy się pamiętać…
- Ja będę – zapewnił Louis przez płacz.
- Wspomnienia ludzkie blakną, Louis. A ty jesteś tylko w moim śnie. Któregoś dnia zapomnę i nie będę nawet zdawał sobie sprawy z tego, że zapominam.
- Harry… - Louis załkał.  – Po prostu…
Harry zagarnął Louisa w swoje ramiona i mocno przytulił do siebie, a Louis ufnie wtulił się w niego. – Nie chcę odchodzić.
- A ja nie chce, byś odchodził. – rzekł odsuwając Louisa od siebie i ścierając łzy płynące po jego policzkach. – Zakochałem się w tobie, Louis i nie wyobrażam sobie tego, że już cię nie zobaczę.
Louis uśmiechnął się przez łzy.  – Zobaczymy się. Któregoś dnia odnajdziemy się tam na górze i nawet jeśli przejdziesz obok mnie obojętnie, to ja nie, bo będę pamiętał. I nawet jeśli nic już nie będziesz czuł, to ja będę i wiem, że któregoś dnia ta miłość odnajdzie nas z powrotem, bo jestem jej pewny za nas oboje.
Z oczu Harry`ego pociekły łzy na słowa Louisa. Nic nie powiedział, tylko złapał delikatnie w obie dłonie twarz starszego chłopaka i złożył na jego ustach delikatny pocałunek. Louis przymknął powieki na ten gest, a ciepło rozprzestrzeniło się po jego ciele. Po chwili jednak delikatne usta zniknęły i ostatnie co zobaczył to zielone oczy, pełne uczucia i łez, które patrzyły na niego z niewyobrażalną miłością. 

14

- A więc to już koniec.- powiedział anioł, patrząc z uśmiechem na Louisa. Obaj stali przed wielką, złotą bramą unoszącą się wśród chmur.- Wykonałeś zadanie.
Louis spojrzał swoimi niebieskimi tęczówkami na swojego towarzysza stojącego po jego prawej stronie. Uśmiech rozświetlał jego twarz, lecz Louis nie do końca potrafił go odwzajemnić. Domyślał się co teraz nastąpi.
- Muszę odejść, prawda?- zapytał anioła.
Biała postać zamilkła na chwilę, jakby zastanawiając się nad pytaniem Louisa. Po minucie jednak odezwała się.
- Tak. Powinieneś odejść. – odpowiedział anioł patrząc na szatyna.- Spełniłeś swoje przeznaczenie.
Louis spuścił wzrok, a na twarz wkradł mu się smutek, gdy usłyszał słowa swojego anioła.
- Sprawiłeś, że ten chłopak znów zaczął się uśmiechać. Nauczyłeś go żyć i doceniać to, co ma wokół siebie.- mówił dalej anioł wpatrzony w jakiś punkt przed siebie.- Powinieneś odejść… ale masz wybór.- przeniósł swój wzrok na Louisa, na którego twarzy malowało się niedowierzenie.
- Mam wybór?
- Tak.- rzekł anioł.- Sprawiłeś, że w sercu tego chłopaka pojawiła się miłość. Pokazałeś mu to, czego nie potrafił dostrzec i sprawiłeś, ze naprawił swoje życie. Zapoczątkowałeś w nim wiarę i nadzieje na lepsze jutro i pokazałeś mu, że wszystko w jego życiu zależy tylko i wyłącznie od niego. To czy będzie wesołe, czy smutne. Nauczyłeś go cieszyć się z tego co ma, a przede wszystkim…nauczyłeś go kochać. Dlatego możesz zostać. Jeśli chcesz. Wybór należy do ciebie. Musisz tylko zdecydować…teraz.- Anioł spojrzał na Louisa z poważną miną, a ten patrzył na niego z ciekawością i oczekiwaniem na dalszy ciąg wypowiedzi.- Pamiętaj jednak, że cokolwiek postanowisz nie będzie odwrotu. Nie dostaniesz drugiej szansy.
Louis  odwrócił wzrok zastanawiając się co zrobić. Mógł odejść, zostawiając wszystko i patrzeć z góry jak życie Harry`ego toczy się powoli. Jak radzi sobie bez Louisa. Jak znajduje miłość i jak uśmiecha się każdego dnia dzięki niej. Jak układa sobie życie na nowo. Jak jest szczęśliwy.
Ale mógł też zostać i sprawiać, by Harry każdego dnia uśmiechał się dzięki niemu i tylko dla niego. Mógł zostać i sprawiać, że w policzkach Harry`ego ukazywałyby się dwa dołeczki, a oczy tryskałyby radością. Mógł sprawić, by Harry był szczęśliwy z nim i obok niego.
Ale powrót wiązałby się z powrotem do rzeczywistości. Do szarości dnia i rutyny. Do upokorzeń i naśmiewania się. A takiego scenariusza Louis zdecydowanie nie chciał.
- Podjąłem decyzję.-powiedział Louis po chwili, patrząc na anioła.
- Jesteś pewny, że to słuszny wybór?
- Tak. - powiedział Louis i posłał swojemu towarzyszowi delikatny uśmiech . - To zdecydowanie dobry wybór.
- Dobrze.- rzekł anioł.- W takim razie chodźmy. 
  
15

Następny ranek, nie był inny niż wszystkie te, które miały miejsce przez ten rok. Znów dopadł go smutek i melancholia, gdy umysł wyświetlał obraz Louisa, a do jego świadomości powoli docierało to, że już go nie zobaczy.
Zdążył się zakochać. Przez te kilka dni, w ciągu których szatyn zapełniał wszystkie jego myśli i tych kilku nocy, w ciągu których mieli okazję się spotykać i przebywać ze sobą – zakochał się. Tak bardzo mocno się zakochał. I to bolało. Ta świadomość, że Louisa już nie ma. Że nie zobaczy już jego wesołej twarzy i uśmiechu, który ją rozświetlał.
Niebieskie tęczówki Louisa przepadły bezpowrotnie, tak samo jak cały Louis i Harry aż za dobrze o tym wiedział. Znów stracił wszystko to, co znaczyło dla niego najwięcej.
Czas w szkole dłużył się niemiłosiernie, a powrót do domu nie dawał już tej nadziei co kiedyś. Wszystko się zmieniło.
I choć miał przyjaciół, z którymi spędzał przerwy i babcię, która zawsze była gotowa, by wysłuchać go i pocieszyć to brakowało mu Louisa. Jego radości i optymizmu, który doprowadzał go do szału.
Tęsknił.
Każdego dnia w szkole rozglądał się, sprawdzając, czy Louisa przypadkiem nie ma gdzieś tam w tłumie i nie patrzy na niego. Wiedział, że to bez sensu. Louis wyraźnie powiedział mu, że umrze i nie ma szans na to, by mogło być inaczej. Ale mimo to Harry miał tę nadzieję, że któregoś dnia szatyn znów pojawi się w szkole i znów będą mogli porozmawiać, tak po prostu.
Ale niebieskookiego chłopaka nigdzie nie było. Ani pierwszego dnia, ani drugiego i trzeciego też nie, tak jak przez cały następny tydzień.
I gdy przyszedł poniedziałek, Harry już nie szukał. Pogodził się ze stratą przyjaciela i zaczął żyć od nowa, nie pozwalając sobie na zapomnienie. Louis mógł nie żyć, ale tak długo, jak Harry będzie o nim myślał i go pamiętał, szatyn zawsze będzie z nim. Tego się nauczył i miał zamiar wykorzystać tą wiedze, by nie pozwolić Louisowi odejść.
Padał deszcz, gdy Harry wszedł do szkoły. Zdjął kaptur i odgarnął dłonią swoją mokrą, pokręconą grzywkę. Udał się do szatni, nie obdarzając korytarza ani jednym spojrzeniem, by zostawić w niej mokre ubranie i zmienić buty. Zamknął ją na kluczyk i udał się w stronę Sali, w której miał pierwsze zajęcia. Gdy był w połowie drogi jego głowa mimowolnie odwróciła się w stronę miejsca, w którym zobaczył Louisa pierwszy raz. Jego spojrzenie powędrowało na parapet i Harry musiał przystanąć, by być pewnym, że to co widzi nie jest jego przewidzeniem.
Louis siedział tam i machał wesoło nogami, a delikatny uśmiech błąkał się po jego twarzy. Miał na sobie ciemne jeansy i granatowy sweter w kolorowe paski. Jego kasztanowe włosy ukryte były pod szarą czapką i Harry mnie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na twarz. Powoli podszedł do niego, a jego zielone oczy wciąż patrzyły na Louisa z niedowierzeniem.
- Louis…- rzekł, przekładając jedną dłoń do jego policzka, na co szatyn wtulił się w nią. – To naprawdę ty?
- Tak. – odparł. – To naprawdę ja.
Serce Harry`ego przyspieszyło, a motyle w jego brzuchu dały o sobie znać, gdy tylko jego skóra zetknęła się z tą Louisa.
- Ale jak… - zaczął. – Przecież…nie było szans…
- Wiem, ale dostałem wybór.  – powiedział łapiąc dłoń Harry`ego w swoją, na co młodszy chłopak zarumienił się. – I gdy tylko dowiedziałem się, ze mogę wrócić, wiedziałem, że chcę. Nie mogłem odejść, zostawiając cię tu.
Harry uśmiechnął się delikatnie, na jego słowa, a jego oczy zrobiły się wilgotne.
- Czy to znaczy, że już jest dobrze?
- Tak. – odrzekł. – Jestem cały i zdrowy, więc jeśli chcesz, to możemy…
- Chce.
Louis uśmiechnął i bardzo powoli przybliżył do Harry`ego łącząc ich usta w czułym pocałunku. W brzuchu Harry`ego zwirowało, a w uszach zaszumiało, gdy język Louisa powoli wsuwał się do środka.
Był szczęśliwy.
-  Kocham cię, Harry. – powiedział Louis, gdy odsunęli się od siebie. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile razy chciałem ci to powiedzieć, a nie mogłem.
- Ja też cię kocham, Louis.- odparł. – I cieszę się, że w końcu to zrobiłeś.
Harry uśmiechnął się, a Louis odwzajemnił uśmiech, łącząc ze sobą ich czoła i zamykając oczy.
- Spójrz… - rzekł Louis kilka chwil później, odsuwając się od chłopaka – Ile musiało się wydarzyć, byśmy mogli znaleźć się w tym miejscu.
- Mhm…ale było warto, hm?
- Zdecydowanie.  – odparł. – I byłbym gotowy powtórzyć to wszystko jeszcze raz, gdybym musiał, byleby tylko mieć cię z powrotem przy sobie.
Harry uśmiechnął się szeroko, ukazują swoje dwa dołeczki. – Ja też. 
- Ale nigdzie się nie wybierasz, prawda? – zapytał po chwili Harry, a wyraz jego twarzy zrobił się poważny.
Louis roześmiał się wesoło, ściskając mocniej dłoń loczka. – Nigdy.
Harry uśmiechnął się delikatnie, a potem przerwał śmiech Louisa kolejnym pocałunkiem.