czwartek, 17 października 2013

The two sides of the mirror - rozdział drugi



Harry siedział na ławce w parku i obserwował, jak Louis bawi się ludźmi.  Wiatr targał jego splątane  włosy, a promienie słońca odbijały się od jego bladej cery i w jego oczach, sprawiając, że stawały się one jaśniejsze.  Nie przejmował się tym, że ktoś go zobaczy, ponieważ najzwyczajniej w świecie nikt nie mógł tego zrobić. Był aniołem i miał ten przywilej bycia niewidzialnym. 

I to go cieszyło. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby ludzie dowiedzieli się o istnieniu aniołów, jako ludzi, którzy normalnie funkcjonują i żyją. Z pewnością wywołałoby to chaos, a równowaga na Ziemi zostałaby zachwiana.  Ludzie mieli stosunkowo niewielkie pojęcie o istnieniu życia na górze. Wiedzieli tylko tyle, ile mówiła im ich wiara, a każda z nich miała inne zdanie na ten temat. Dlatego nikt jednoznacznie nie określił, czy anioły są, czy ich nie ma, ale każdy wiedział, że istnieje Bóg i wierzył, że istnieje niebo.

I to było dobre. Harry wiedział, że ludzie są ciekawi i w swojej ciekawości są gotowi posunąć się bardzo daleko. Są w stanie sięgnąć po najgorsze środki z możliwych, by dowiedzieć się tego, co ich nurtuje, bo właśnie taka była ich natura. Ciekawość i chęć odkrywania nowych rzeczy była ich wrodzoną cechą. Każdego, bez wyjątku. Dlatego lepiej dla nich samych było, by wiedzieli mniej, bo ta ciekawość mogła zaprowadzić ich w niewłaściwą stronę.

Więc Harry siedział i patrzył, a ludzie mijali go, nieświadomi jego obecności.  Umiejscowił swoje spojrzenie na szatynie, który właśnie szeptał coś do ucha nastolatkowi, a ten po chwili sprawił, że chłopczyk biegnący tuż obok niego przewrócił się.  Harry`emu zrobiło się smutno na ten widok i był gotowy zareagować, ale powstrzymał się, nie będąc gotowym na spotkanie Louisa. Wobec tego patrzył, a jego serce łamało się na widok, który miał przed oczami. To nie powinno się zdarzyć.

Ale mimo to, nie potrafił nic zrobić. 

To było niepodobne do Louisa. Nigdy nie zajmował się takimi małymi rzeczami, a jego czyny zawsze miały wielkie znaczenie. Nie bawił się w podpuszczanie ludzi i przekonywanie ich do złego. Zazwyczaj, gdy już coś wymyślił, było to dość ogromne w działaniu i jeszcze większe w skutkach. Dlatego Harry miał coraz gorsze przeczucia do tego, co znów Louis wymyślił, bo to, co teraz robił nie leżało w jego naturze i zdecydowanie miało głębsze znaczenie niż to, co można było zobaczyć.
Bóg miał rację i Harry musiał się dowiedzieć, co takiego planuje szatyn, by móc go powstrzymać, zanim wywoła to ogromne szkody. A Harry był pewien, że cokolwiek to jest, będzie działało na olbrzymią skale.

Patrzył na Louisa, który swobodnym krokiem przemierzał alejki parku, zupełnie nie świadomy obecności Harry`ego.  Uśmiechał się, ale nie był to serdeczny uśmiech, którym obdarzał Harry`ego podczas wspólnie spędzanych chwil, zanim wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Ten był psotny i Harry już wiedział, ze Louis coś wymyślił i był gotowy, by w każdej chwili zrealizować swój pomysł.
Wróciło uczucie smutku, żalu i pewnego rodzaju pustki, gdy przypomniał sobie wszystko.

Wspomnienia wróciły, a ich obraz wywoływał ból w klatce piersiowej Harry`ego, gdy okrutna prawda docierała do jego umysłu. Wspomnienia były tylko wspomnieniami, a rzeczywistość tak bardzo się od nich różniła i nie było mowy, by świat w nich zapisany, kiedykolwiek jeszcze powrócił.

Byli przyjaciółmi. Najlepszymi. 

Wychowywali się razem, razem chodzili do przedszkola i razem dzielili pierwsze trudy szkoły, które pomimo wielu niepowodzeń, Harry spokojnie mógł zaliczyć do tych przyjemnych, bo dzielił je z Louisem.  Wszystko, co związane było z niebieskookim chłopakiem, Harry zaliczał do udanych, bo nie ważne, jak źle było i jak wiele smutku i łez ze sobą przynosiło, to świadomość, że ma Louisa sprawiała, że się uśmiechał, nawet przez łzy.

Zawsze się wspierali i mogli na siebie liczyć, w każdej sytuacji, cokolwiek się nie działo.

Nie byli identyczni. Różnica charakterów była widoczna i wiele razy spotkali się ze zdziwieniem, gdy ktoś dowiadywał się o ich przyjaźni. Ludzie na górze nie potrafili zrozumieć, jak to możliwe, że dwa tak różne światy, jakimi byli, potrafią tak świetnie ze sobą współgrać.

Ale oni nie zwracali uwagi ludzi i och opinię. Byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy dla siebie byli gotowi zrobić wszystko i tylko to się liczyło.  I Harry był szczęśliwy, a widząc uśmiech starszego chłopaka, mógł powiedzieć, że on również był, dlatego z wielką dumą i uśmiechem na ustach trzymał jego rękę, gdy wspólnie przemierzali korytarze nieba.

Ale nic nie trwa wiecznie i Harry świetnie się o tym przekonał, w najgorszy z możliwych sposobów.
Wspomnienia szatyna i ich wspólna przeszłość wywołały chwilowy uśmiech na jego twarzy, który uwidocznił dwa dołeczki i sprawił, że oczy chłopaka zaiskrzyły się. Nie na długo jednak, bo kilka sekund później dostrzegł, jak Louis odwraca się w jego stronę, a ciało loczka mimowolnie się spięło, zupełnie nieprzygotowane na konfrontacje.

To był moment. Jedna chwila. Zupełnie jak uderzenie piorunem, gdy ich oczy spotkały się, a umysł przywrócił wspólne chwile, ukazując obrazy, które sprawiły, że oboje na chwilę stracili kontakt z otaczającym ich światem. Przyjaźń.

Dziwne uczucie ogarnęło Harry`ego, gdy patrzył w oczy Louisa, który był zbyt daleko, by Harry mógł dostrzec dokładnie ich barwę. Ale było w nich coś. Coś, co sprawiło, że w brzuchu Harry`ego zawirowało, serce przyspieszyło bieg, a rumieńce wstąpiły na twarz, gdy ciepło rozlało się po jego ciele.  

To było dziwne uczucie i nasilało się, gdy zielony kolor jego tęczówek uporczywie wpatrywał się w ten niebieski Louisa i Harry miał wrażenie, że już kiedyś czuł się w podobny sposób.

Kiedyś, gdy byli jeszcze dla siebie kimś ważnym.


I po chwili, w której wpatrywali się w siebie, jakby wiedzieli się pierwszy raz, wszystko stało się jasne, gdy Louis oblizał swoje wargi, subtelnie sunąc po nich językiem i mrugnął oczami, a niebieskie tęczówki schowały się na chwilę pod powiekami. I Harry zrozumiał, choć bał się tej wiedzy i nie do końca wiedział, czy to możliwe i co tak właściwie ma o tym myśleć. To nie mogło być możliwe.  Jednak właśnie taka była prawda, przed którą chłopak chciał za wszelką cenę uciec, byle tylko nie musieć się z nią zmierzać, wiedząc, że gdy tylko podda się jej działaniu – przepadnie. Więc gdy Louis poruszył się, unosząc swoją dłoń, by odgarnąć zabłąkany kosmyk włosów z jego twarzy, Harry zniknął, pozostawiając szatyna w pełnym zdziwieniu, samego, w samym środku parku.

~~~*~~~
Louis stał tam, w bez ruchu, wpatrując się nieustannie w miejsce, w którym jeszcze kilka chwil temu stał jego najlepszy przyjaciel.

Nie mógł uwierzyć, że to co widział było prawdziwe i rzeczywiście Harry stał tam, wpatrując się w Louisa swoimi zielonymi oczyma, których koloru Louis nie był pewny, ale takimi właśnie je zapamiętał i miał nadzieję, że wciąż takie są. Takie jasne, tak bardzo zielone, swym odcieniem przypominające wiosnę, którą Louis czuł za każdym razem, gdy w nie spoglądał, jakby coś budziło się w nim do życia i przypominało o swoim istnieniu. I Louis doskonale wiedział co to jest.  Znał to uczucie, ponieważ pojawiało się zbyt często, by Louis mógł o nim zapomnieć, a prawda była taka, że Louis nie chciał zapominać. Zawsze pojawiało się, gdy widział jego roześmianą twarz i niosło ze sobą iskierki w jego niebieskich oczach i coś, co efektem swoim przypominało te słynne motylki, gdy widziało się tą szczególną osobę, która swoim byciem znaczyła więcej, niż wszyscy inni ludzie. Ale u Louisa uczucie to przynosiło coś jeszcze, coś czego prawdopodobnie nie czuli inni, a u niego objawiało się bardzo intensywnie. Harry była jak dom, do którego się wraca, by odpocząć i by znaleźć w nim swój własny spokój, jednocześnie nie odtrącając tej drugiej osoby, bo to właśnie ona była źródłem tej harmonii, którą Louis zawsze w sobie odnajdował, gdy przebywał w jego towarzystwie.

Harry pachniał bardzo specyficznie, co Louis mógł zauważyć już pierwszego dnia, gdy odkrył te wszystkie dziwne rzeczy, które chłopak z nim wyprawiał i gdy uświadomił sobie, że prawdopodobnie przekroczył granicę przyjaźni bardziej, niż bardzo.

Harry pachniał, jak trawa na wiosnę, miał w sobie ten powiew świeżości, który Louis tak bardzo uwielbiał, gdy wtulał się w jego bok. Pachniał, jak cynamon i kakao, gdy w zimowe wieczory, siadali razem pod pniem drzewa i pili mleczy płyn, a jego oddech otulał twarz szatyna, gdy rozmawiali,  w niebie bowiem nigdy nie padał śnieg. Pachniał, jak dym i świeżo rwane jabłka, gdy przemierzali uliczki londyńskiego parku, a jesienne powietrze otulało ich twarze, podczas gdy szli trzymając się za ręce, a uśmiech nie opuszczał ich twarzy. Pachniał, jak śnieg na Boże Narodzenie i jak słońce, które swoimi promieniami otulało ich twarze, gdy każdego dnia dzielili tą samą huśtawkę zawieszoną pod największym drzewem na słonecznej polanie. Harry pachniał, jak dom i może właśnie dlatego zapach chłopaka tak bardzo działał na jego zmysły, o wiele bardziej niż powinien i wyzwalał w nim to magiczne uczucie, sprawiając, że wszystko inne nie miało znaczenia.

Oczy Harry`ego były jasne i zawsze takie czyste, tak samo jak jego wnętrze i Louis wiedział, że to uczucie, które w sobie nosił względem młodszego chłopaka też takie było. Czyste, jasne, bez niedomówień. Proste.

Uczucie, które potocznie zwano miłością.

I Louis był tego świadomy. Bardzo świadomy: przez ten cały czas, gdy spęczali razem każdą wolną chwilę, jak i w dniu, w którym ich drogi się rozeszły, bo Louis wybrał inną drogę, a Harry nie chciał do niego dołączyć. I to bolało go najbardziej. Ta świadomość, że wybrał niebo, zamiast niego. Wybrał wygodne życie, choć pełne obowiązków i nakazów, zamiast życia u boku Louisa i miłości, którą chłopak chciał mu ofiarować i którą go obdarzył, a którą chłopak może mógłby odwzajemnić.

Odrzucenie – to uczucie siedziało w Louisie i sprawiło, że posunął się do tak okrutnych sposobów, by odzyskać to, co tak wiele dla niego znaczyło.

I przez te kilka chwil, w ciągu których mógł spokojnie spoglądać na Harry`ego i przyjrzeć się zmianom które w nim zaszły, w jego wyglądzie zewnętrznym, bo Louis nie miał takiej mocy, by móc odczytać jego uczucia i myśli, tylko utwierdził się w przekonaniu, że dobrze postąpił budując swoje magiczne zwierciadło, gdy oczy Harry`ego błysnęły, a na twarz wstąpiło zdziwienie, podczas gdy w brzuchu Louisa coś zatrzepotało, otrzepując z kurzu skrywane tam uczucie i przywracając mu tą nadzieję, że nie wszystko stracone. Zdecydowanie było to dowodem na to, że warto o nie walczyć, a Louis nie zamierzał się poddać.

Z oddali doszedł do niego głos Zayna.

- Louis chodź!

Potrząsną łgłową, jakby chciał odepchnąć od siebie wszystkie myśli związane z zielonookim chłopakiem, po czym odwrócił się i spojrzał w ciemne oczy swojego towarzysza. Tak bardzo różniące się od tych zielonych. – Huh?

Zayn spojrzał na niego podejrzliwie. – Mieliśmy się zabawić, a ty błądzisz gdzieś myślami i nie ma z tobą kontaktu. Co tym razem wymyślił twój szatański umysł?

Louis uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami. W tej chwili naprawdę nie miał ochoty o tym rozmawiać, a w szczególności z Zaynem, który pomimo ich przyjaźni, niczego nie rozumiał.

- Chodź! – powiedział Mulat i pociągnął go za rękę w bliżej nieokreślonym kierunku, a Louis po prostu poddał się jego ruchom, nie będąc zdolnym, by zrobić cokolwiek. Jego umysł zajmowała tylko para zielonych oczu.

Zayn świetnie się bawił, robiąc psikusy ludziom i śmiejąc się z nich i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie widział stanu Louisa, który nie potrafił się na niczym skupić i nie brał udziału w żadnym z jego poczynań, choć zdarzyło mu się czasem parsknąć śmiechem, gdy ktoś przewrócił się lub nieoczekiwanie dostał czymś w twarz.

Jego myśli były nieustannie zajęte i nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem, które tak nieoczekiwanie wróciło i wypełniło Louisa tak całkowicie i doszczętnie, niszcząc wszystko złe, tam w jego wnętrzu. Louis nie chciał się temu poddać, wiedział, że powinien walczyć z tym, ale nie umiał i to go przerażało.

Coś się zmieliło, coś co sprawiło, że zaczął tęsknić i miał ochotę znaleźć Harry`ego, przytulić go i nigdy nie puszczać. Ale, na Boga, był zły i nie mógł pozwolić by to uczucie obezwładniło go i sprawiło, że nie umiałby normalnie funkcjonować. Uczucie, które w jego świecie nie miało racji bytu.

Spojrzał na Zayna, który uważnie przyglądał się małemu chłopczykowi i Louis był pewien, że w tej właśnie chwili obmyśla plan, co by tu zrobić, by uśmiech tego malca zniknął.

Podszedł do nich bliżej i dopiero teraz dostrzegł, że ten mały chłopiec, który uśmiechał się i siedział na ławce wymachując lekko nogami, miał zielone oczy i krótkie włosy, których końcówki delikatnie się zwijały.

To było, jak powrót do przeszłości: coś uderzyło w jego klatkę piersiową i sprawiło, że jego serce zaczęło wybijać szybszy rytm, a dziwne uczucie wypełniło jego wnętrze, gdy patrzył tak na tego chłopca. Coś jak tęsknota i świadomość, że to co było, już nie wróci.

Zatrzymał Zayna, gdy ten chciał podejść do chłopczyka i sprawić, że ten zapewne zacząłby płakać. A ostatnie co Louis chciał zobaczyć to łzy na twarzy tego chłopca, który swoim wyglądem tak bardzo przypominał jego najlepszego przyjaciela, gdy byli jeszcze dziećmi.

- Zostaw.

Zayn spojrzał na niego dziwnie i jak gdyby nigdy nic podszedł do malca.

- Zostaw. – powtórzył i spojrzał na niego groźnym wzrokiem, odciągając go. – Zostaw go.

Chłopak nic nie powiedział, tylko posłusznie odszedł, jakby bał się, ze Louis może mu coś zrobić, a wiedział, że Louis potrafił i nie powstrzyma się, gdy go zdenerwuje.

Więc dołączył do Louisa i szli dalej razem, a szatyn więcej nie powstrzymał go, przed robieniem złych rzeczy.
~~~*~~~

Harry siedział pod największym drzewem na słonecznej polanie, gdzie promienie słońca chowały się w konarach drzew, a lekki wiatr poruszał ich liśćmi. Miał podkurczone kolana, przyciśnięte do klatki piersiowej, które objął ramionami i oparł na nich głowę. Jego powieki opadły w dół, a powiew wiatru plątał jego i tak już pokręcone włosy.

Przed oczami pojawił mu się obraz szatyna, a wraz z nim to dziwne uczucie pustki, gdy uświadomił sobie, że jego Louisa już nie ma. I nigdy go nie odzyska, choćby bardzo chciał, bo najzwyczajniej w świecie nie można cofnąć czasu i zmienić biegu wydarzeń.

Oprócz tego pojawiło się też inne uczucie, o istocie którego Harry dowiedział się, gdy przez te kilka chwil wpatrywał się w oblicze swojego przyjaciela. Harry znał to uczucie i doskonale wiedział co ono oznacza, lecz nie do końca był pewny, czy było słuszne.

Louis już nie był tym Louisem, którego znał i przy którym pierwszy raz poczuł się w ten inny sposób. Tamten chłopak był uroczy, był kochany i przede wszystkim był dobry i zdecydowanie nie zostawiłby Harry`ego. Tamten chłopak wiedział, że Harry go potrzebuje, że jest dla niego jak brat i że Louis jest najważniejszą osoba w jego życiu. Ale Louis już nie był tamtym chłopakiem.

Wszystko się zmieniło. Może poza tą jedną rzeczą, która wciąż pozostała taka sama, choć Harry był pewny, że już dawno zniknęła w tak długim czasie. I ta jedyną rzeczą było właśnie to uczucie, które chłopak cały czas czuł i o którym nie umiał zapomnieć, nawet teraz, gdy siedział sam pod tym drzewem.

Harry nie wiedział co o tym myśleć. Był bardziej niż zagubiony, gdy wspomnienia szatyna wypełniały go, potęgując wszystko i wywołując w jego brzuchu stado motyli. I choć chłopak bardzo chciał zapomnieć o tym i sprawić, by to uczucie zniknęło nic nie umiał zrobić. Było ono zbyt silne, by tak po prostu mogło przestać istnieć.

- Znów tu jesteś. – dotarł do niego znajomy głos.

Podniósł głowę i otworzył oczy, wpatrując się w przestrzeń. – Muszę pomyśleć.- odparł.

- Ostatnio często ci się to zdarza.- rzekł głos delikatnym tonem. – Co się dzieje, Haroldzie?

Chłopak milczał przez chwilę, nie będąc pewnym tego, co chce powiedzieć, po chwili jednak odezwał się.

- Spotkałem Louisa.

- Och… - głos zawahał się, po chwili jednak znów się odezwał. – I co w związku z tym?

- To było dziwne. – rzekł Harry. – Minęło pięć lat, a ja miałem wrażenie, jakbyśmy wiedzieli się zaledwie wczoraj. Wszystko wróciło, wszystkie wspominania, jego odejście i samotność oraz pustka, którą po sobie zostawił. To było… dziwne, ale zarazem takie znajome.

- To normalne, Haroldzie. – odparł głos. - Byliście przyjaciółmi, a takiej więzi nie da się od tak wymazać z pamięci. Uczucie, które was łączyło było naprawdę silne i każdy mógł zauważyć, że obaj byliście dla siebie bardzo ważni.

- Byliśmy. -  powtórzył loczek, a cień delikatnego uśmiechu przeszedł przez jego twarz, by zaraz potem zniknąć. – Był dla mnie bardzo ważny. Kochałem go.

- Więc znalazłeś odpowiedź na swoje pytanie.

Harry podniósł wzrok i wpatrywał się przez chwilę w jeden punkt. Czy to możliwe, że dlatego to wszystko się działo, dlatego tęsknił? Przecież nie mógł kochać Louisa. Bo nie mógł, prawda?

- Wiedział Bóg?

- Oczywiście. – odparł. – To uczucie, którym go darzyłeś było bardzo widoczne. Nie tylko w twoich gestach, które kierowałeś do jego osoby i słowach, które wypływały z twoich ust, ale przede wszystkim w uśmiechu i w oczach, które zawsze tak jasno się świeciły się, gdy napotykały na swojej drodze Louisa. Tak, Harry, wiedziałem.

Harry zarumienił się. Nie myślał, że jego uczucia względem drugiego chłopaka były aż tak bardzo widoczne i modlił się tylko, by Louis wtedy tego nie widział.

- Ja… zastanawiam się… - zaczął – Czy to możliwe, bym potrafił go kochać?

- Wszystko jest możliwe, Harry, a uczucia są bardzo nieprzewidywalne i potrafią płatać figle. Myślę, że tak. To jest możliwe.

- Ale przecież…- powiedział po chwili zastanowienia - Louis jest zły.

- Jest. – odparł Bóg. -  Ale dobrze wiesz, że nie zawsze taki był.  I myślę, że właśnie w takim Louisie się zakochałeś, Harry. W tym uroczym i słodkim, który jednym swoim gestem potrafił wywołać na twojej twarzy uśmiech i który jednym słowem potrafił rozśmieszyć cię do łez.

- To jest możliwe? Bym pomimo tego, nadal go kochał?

- Miłość przybiera różne formy i kształty i choćbyśmy nie wiem, jak bardzo z nią walczyli nie odjedzie, ale tylko wtedy, gdy jest prawdziwa. Louis wybrał zło na własne życzenie i zmienił się, ale to nie znaczy, że twoje uczucia względem niego tez musiały się zmienić. Widzisz Harry… miłość jest skomplikowana i tylko nieliczni mają tą szanse, by poznać jej największe uroki. Przynosi ze sobą dużo bólu i wiele razy wystawia nas na próbę, byśmy byli pewni tego, co czujemy. Niesie ze sobą wiele łez, ale jeśli wytrwamy w niej, pomimo niepowodzeń i upadków, czeka nas wielka nagroda.

Harry siedział, cały czas w tym samym miejscu i wpatrywał się nieokreślony punkt przed sobą. Analizował słowa, które wypowiedział Bóg i wiedział, że ma rację. Ale ciągle pozostawała jedna kwestia, która sprawiła, że po policzku chłopaka spłynęła pojedyncza łza.

- Louis nie potrafi kochać.

- Nie wiesz tego, Harry. – powiedział Bóg. – Zmienił się i stanął po drugiej stronie, ale nie zapominaj, że kiedyś był taki jak ty. I kochał.

Harry zamyślił się na chwilę.

- Co mam zrobić? – zapytał i uniósł głowę ku błękitnemu niebu.

- Nikt nie jest w stu procentach dobry, ani zły. – rzekł Bóg – Pozwól pokazać Louisowi, że zasługuje na to uczucie, którym go darzysz. Każdy zasługuje na szansę i Louis również, pomimo tego kim się stał. Może warto mu ją dać?

Harry spojrzał przed siebie, myśląc nad sławami, które usłyszał, a potem przeniósł swój wzrok na drzewo, w pniu którego zostały wyryte ich inicjały. Uśmiechnął się przesuwając dłonią po nierównej fakturze i obrysowując palcem kształt liter.  Nie walczył już dłużej z uczuciem, które kłębiło się w jego wnętrzu. Niewątpliwe kochał, a Bóg miał racje - każdy zasługuje na szanse i Harry, pomimo wielu niepewności, zamierzał ją dać Louisowi.

~~~
Hi! Udało mi się skończyć ten rozdział, dlatego wstawiam wam go już dziś. I tak wystarczająco długo czekaliście. Przepraszam.
Chciałabym móc wstawiać rozdziały co tydzień, ale mój czas jest ograniczony, dlatego kolejnego spodziewajcie się też w podobnym odstępie czasu, jak ten.
Co do rozdziału... osobiście jestem z niego zadowolona, może oprócz końcówki, która wyszła beznadziejnie. Dlatego spokojnie możecie mówić, że wam się nie podoba.
Wiem, że się powtarzam, ale dziękuje wam bardzo za komentarze po rozdziałem pierwszym. Wiele znaczy dla mnie wasza opinia i zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy, dlatego, proszę, komentujcie. :)
Tyle ode mnie.
Do napisania!

niedziela, 13 października 2013

Kilka słów wyjaśnienia...

Cześć wam! :)
Jak widzicie rozdziału nie ma i prawdopodobnie nie pojawi się aż do następnego tygodnia. Przepraszam, że musicie tyle czekać, ale praktycznie nie miałam prawie w ogóle czasu, by pomyśleć o tym rozdziale, a co dopiero napisać coś. I stanęło na tym, że mam dopiero jedną perspektywę z trzech zaplanowanych.
Mam nadzieję, że uda mi się dokończyć to w tym tygodniu i rozdział pojawi się w następną niedzielę, ale nie chcę wam nic obiecywać, bo najzwyczajniej w świecie nie wiem, jak będzie z czasem. Rok akademicki dopiero się zaczął, a ja już siedzę zasypana projektami i brakuje mi czasu, by po prostu usiąść i napisać coś.
Wiem, że pewnie i tak nikt z was tego nie przeczyta, ale piszę byście wiedzieli, że nie zapomniałam o was. :) Póki co zapraszam was na prolog mojego opowiadania o Niamie, które jest oparte za wydarzeniach z "Room 206", więc jeśli jesteście ciekawi, jak potoczyły się ich losy, zapraszam TU.
Jeśli ktoś z was postanowi przeczytać prolog, byłabym wdzięczna o wysłanie mi wiadomości, bądź zostawienie komentarza pod tym postem. Chciałabym znać waszą opinie na ten temat. :)
Tyle ode mnie.  Czekajcie cierpliwie. :)
Do napisania!

niedziela, 6 października 2013

The two sides of the mirror - Rozdział pierwszy



Delikatne promienie słońca oświetlały uliczki miasteczka, gdy Harry próbował dostać się na główny plac. Jego zielone oczy lustrowały wszystko z niewiarygodną ciekawością i uznaniem, gdy ich zielony odcień przeskakiwał z jednego budynku na drugi. Wiele razy przechodził tędy, a mimo to wciąż zachwycała go doskonałość z jaką zostały zbudowane. Wszystko idealnie do siebie pasowało tworząc harmonię i porządek. Jasne odcienie budynków świetnie kontrastowały z ciemnymi ozdobami i pniami drzew, rosnącymi wzdłuż chodnika, ułożonym tuż przed nimi. Z jednej strony miał wrażenie, jakby wszystko zostało dokładnie zaplanowane, z drugiej zaś, jakby wszystkie elementy pochodziły z różnych stron, a połączenie ich razem dawało idealną kombinację.

Uśmiechnął się do siebie na to, z jak wielką precyzją i rozmysłem, zostało to wszystko stworzone.

Po chwili doszedł do wielkiego placu, na środku którego stała fontanna, a promienie słońca odbijały się w jej wodach, tworząc zjawisko tęczy. Usiadł na jej brzegu i obserwował, jak dzieci bawią się wokół niej. Nikt się nie spieszył, a rodzicie poświęcali im tyle uwagi, ile było potrzeba.  Czas zdawał się nie mieć tu miejsca.

Kilka minut później dostrzegł  niewielką postać zmierzającą w jego kierunku.  Uśmiechnął się, gdy pomachała mu, a on odwzajemnił gest.

Chłopak nie był wysoki – miał jasną karnację i psotne oczy, które swoim odcieniem przypominały niebo latem. Szedł lekkim krokiem, a wiatr tańczył z jego blond kosmykami.

- Cześć, Harry. – rzekł i zajął miejsce tuż obok niego, posyłając jednocześnie szeroki uśmiech, którego Harry nie umiał nie odwzajemnić.

Niall – bo tak miał na imię, był najbardziej wesołą i roześmiana osobą, jaka Harry kiedykolwiek znał. Uśmiech nigdy nie schodził z jego twarzy, a pogoda ducha nigdy go nie opuszczała, dzięki czemu towarzystwo chłopaka było przyjemne, a spędzanie z nim czasu zawsze dawało wiele radości.

- Cześć, Niall. – odparł. – Jak tam twój podopieczny?

Blondyn westchnął. – To jakiś wariat. Co i rusz ma nowe pomysły i nie ma osoby, która byłaby w stanie go powstrzymać.  Ma jakąś obsesje, by wypróbować wszystko co tylko można.

Harry parsknął śmiechem, a potem spojrzał na przyjaciela, którego mina jeszcze bardziej go rozśmieszyła.

- Śmiej się, śmiej. – powiedział. – Ale to nie ty ostatnio musiałeś ratować go, bo wymyślił sobie, że zjeżdżanie ze zjeżdżalni na rolkach to świetna zabawa.

Harry roześmiał się, a Niall zgromił go wzrokiem, lecz chwile później sam wybuchł śmiechem.

- A co z twoim zadaniem? – zapytał po chwili, gdy już oboje się uspokoili.

Loczek odwrócił wzrok, a uśmiech z jego twarzy zniknął. Zamyślił się na chwilę, nie bardzo wiedząc co ma odpowiedzieć, a Niall nie naciskał, czekając, aż jego przyjaciel zbierze się w sobie i sam mu powie.

Po chwili Harry odwrócił ku niemu twarz i mógł zobaczyć, jak niebieskie tęczówki przyjaciela przyglądają mu się z ciekawością wymalowana w ich jasnym odcieniu.

- Sam nie wiem, Niall. – odrzekł. – Boje się.

- Hey… - Niall położył swoja dłoń na jego ramieniu i spojrzał w jego zielone oczy. – Przecież znasz go, prawdopodobnie tak dobrze, jak nikt. Byliście przyjaciółmi i jeśli jest w niebie ktoś, kto jest w stanie poradzić sobie z tym, to tą osobą możesz być tylko ty, Harry.

Harry spojrzał na niego i Niall mógł zobaczyć, jak w tęczówkach przyjaciela kryje się strach i jakby odrobina bólu i smutku.

- Wiem. – odpowiedział i delikatnie się uśmiechnął. – Ja po prostu… boję się powrotu.

- Przecież… kiedyś i tak musiał nastąpić.

- Wiem… - odparł loczek. – Ale boje się tego. Boje się tego, kim się stał. Wiem, że nie jest już tym samych chłopakiem, którego znałem i chyba to jest właśnie to, czego się tak bardzo obawiam.

- Że go nie poznasz?

- Tak. – rzekł -  Boje się tego, że nie zobaczę w jego oczach tego, co widziałem wtedy. Że spojrzy na mnie i wyśmieje. Że będzie mną gardził. A najbardziej… boje się tego, że nasza przyjaźń nic już dla niego nie znaczy.

- Harry…- zaczął Niall. – Minęło pięć lat. Nie możesz liczyć na to, że wszystko będzie tak samo, jak kiedyś. Louis się zmienił. I nie jest to zmiana na dobre. Z reszta sam wiesz…

- Wiem. I to mnie najbardziej przeraża.

- Boisz się go?

- Nie. Jego nie.- odparł. – Wiem jaki jest i wiem, że nie zrobi mi krzywdy. Ja po prostu… boje się tego, kim się stał.

- Louis jest zły. – zauważył. – Sprawia, że ludzie cierpią. Jesteś pewny tego, że nic ci nie zrobi? On nie zna litości.

- Wiem. I wiem też, że potrafi być bardzo okrutny, ale jeśli jest na świecie coś, czego mogę być pewny w stu procentach to, to, że nie zrobi mi krzywdy.

- Skoro tak uważasz…  - westchnął, a po chwili zapytał - W takim razie w czym problem, Harry?

- Ja chyba… Nie jestem gotowy, by się z nim spotkać.  – Harry odwrócił wzrok.  – Jego osoba dużo dla mnie znaczyła, a jego odejście wiele we mnie zmieniło. Każdego dnia czekałem na jego powrót. Każdego dnia łudziłem się, że wróci i powie, że to był żart. Był dla mnie jak brat, a przez jedno słowo stał wrogiem. Ja nie umiem tak po prostu spotkać się z nim, jak gdyby nigdy nic i rozmawiać. Jego odejście zbyt wiele mnie kosztowało.

- Harry. – Niall ujął w swoje palce jego podbródek i skierował w swoja stronę tak, by mogli spojrzeć sobie w oczy. – Może to dobrze, że Bóg wybrał ciebie, ze wszystkich. Widzę, jak się meczysz i jestem przekonany, że On tez to widzi. Może to spotkanie będzie idealną okazją, byś mógł poznać odpowiedzi na wszystkie pytania i zostawić przeszłość za sobą, hm? Pora ruszyć dalej, Harry, a ty ciągle rozpamiętujesz tamte wydarzenia. Nie możesz tak żyć.

- Wiem.

- Skoro wiesz to idź tam. Stan z nim twarzą w twarz i pokaż mu, że jego odejście nic nie zmieniło. Że świetnie sobie radzisz.

Chłopak nie odpowiadał, zamiast tego tępo wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. W jego wnętrzu toczyła się walka. Niall ma racje, wiedział to, ale nie umiał tak po prostu spojrzeć Louisowi w twarz. Nie po tym, co miało miejsce. Byli przyjaciółmi, a on tak po prostu skreślił to wszystko jednym słowem. To bolało. Bycie odrzuconym i zostawionym samemu sobie bolała i Harry nie umiał tak po prostu iść teraz tam i spotkać go, jak gdyby nigdy nic. Wspominania za bardzo raniły.

- Nie potrafię, Niall. – rzekł po chwili. – Nie umiem tak po prostu spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co się wydarzyło.

- Harry…- zaczął blondyn. – To nie ty powiedziałeś nie, tylko on. I to on powinien bać się tego spotkania, nie ty. Jesteś silny, Harry i poradzisz sobie. Wiem co mówię.

Harry uśmiechnął się delikatnie.  – Ale jeśli tak bardzo się boisz…możesz powiedzieć nie. Bóg zrozumie.

- Wiem. – odparł.- Ale muszę to zrobić. Nie mogę odmówić. Słowo „nie” zawsze oznacza ból, przynajmniej w moim wypadku. Nie chce nikogo zranić, a tym bardzie zawieść Jego zaufanie. Jeśli uważa, że dam rade to zrobić. – zrobię to. Nawet jeśli mam się trząść ze strachu.

- I takiego Harry`ego znam. – odparł z uśmiechem Niall i przytulił przyjaciela, a ten odwzajemnił uścisk.

- A gdzie Liam?

Niall roześmiał się. – Jego podopieczny jest dość szalony, więc Liam pilnuje go, by nie zrobił żadnego głupstwa.

- Jest aż tak źle? – zapytał Harry z uśmiechem na ustach.

- Nie. – odparł. – O ile można nazwać tak próbę pieczenia popcornu na patelni.

Harry parsknął śmiechem, a Niall zawtórował mu.

- Wy macie naprawdę jakiegoś pecha z tymi swoimi ludźmi. – rzekł loczek. – U mnie zawsze jest spokojnie.

- Najwyraźniej. – odparł i wzruszył ramionami. – Ale przynajmniej jest wesoło.

Harry uśmiechnął się i przymknął oczy. Może nie będzie tak źle, o ile będzie miał przy sobie dwójkę swoich najlepszych przyjaciół.

~~~*~~~

- Zayn! – krzyknął Louis – Zayn, jesteś tu?

Chłopak nie przychodził, więc Louis usiadł naprzeciwko kamiennego kominka w którym palił się ogień i przyglądał się jego pomarańczowym płomieniom, pogrążając się we własnych myślach.

Lustro było gotowe i działało idealnie, dokładnie tak, jak Louis sobie zaplanował. Każda osoba, która ujrzała w nim swoje odbicie stawała się zła, może nie na tyle, by dorównać swoimi poczynaniami samemu Abaddonowi, ale z pewnością stawała się okrutna, a sprawiane przykrości i malowanie smutku na twarzach innych ludzi dawało jej radość.

Zwierciadło działało też w druga stronę, co Louis również już wypróbował zmuszając swojego przyjaciela, by przejrzał się w jego tafli. Zayn w jednej chwili z okrutnego człowieka stał się osobą nadzwyczaj miłą i był gotowy pomóc każdej osobie, która tej pomocy potrzebowała. Louis nie mógł przestać się śmiać, gdy zobaczył nowe oblicze mulata w oczach którego kryła się życzliwość. Taki widok był zdecydowanie czymś nowym i wystarczyło kilka chwil, by Louis zrozumiał, że zdecydowanie bardziej wolał starą wersję Zayna, dlatego już po kilku chwilach pokazał mu jego odbicie  z powrotem, a sekundę później postać Zayna z nadzwyczaj miłej znów stała się zła.

Więc lustro działało i jedynym, co martwiło Louisa w tej chwili było sprawienie, by w jego tafli przejrzała się ta jedna, konkretna osoba, dla której szatyn stworzył swoje magiczne dzieło.

Chłopak o zielonych oczach, z dołeczkami w policzkach i z czekoladowymi sprężynkami na głowie.

Jego szeroki uśmiech towarzyszył Louisowi prawie cały czas, a szmaragdowe tęczówki pojawiały się za każdym razem, gdy zamykał oczy. Louis nie mógł tego zrozumieć. Nie wiedział, dlaczego to jedno spojrzenie cały czas go prześladuje, dlaczego nie chce odjeść i zostawić go w spokoju, na który najwyraźniej nie mógł liczyć.

Coś było nie tak i Louis doskonale o tym wiedział. Nie wiedział tylko co i to go przerażało. Zawsze miał kontrole nad swoim życiem i poczynaniami, ale zielone oczy sprawiały, że gubił to wszystko po drodze.

I choć bardzo starał się wymazać ich obraz z pamięci, on powracał, niczym bumerang. Za każdym razem w innej postaci i za każdym razem wprawiał jego serce w szybszy rytm, co Louis próbował różnie interpretować, ale nie znalazł odpowiedzi. I to go przerażało.

Ale nawet wspomnienia zielonych tęczówek i szerokiego uśmiechu nie powstrzymały go, przed wcieleniem swojego planu w życie. Dlatego mimo wspomnień i wizji, które go nawiedzały, dokończył swoje dzieło, budując najbardziej niebezpieczne zwierciadło, jakie kiedykolwiek powstało. Musiał tylko sprawić, by chłopak przejrzał się w nim, a sprawienie tego, wciąż pozostawało dla Louisa zagadką.

Ale nie przejmował się tym zbytnio, będąc pewnym, że gdy przyjdzie czas, rozwiązanie samo się znajdzie.

- Louis? – dotarł do niego głos Zayna.

- Tu jestem. – odparł i podniósł się, odwracając w stronę z której dobiegał głos przyjaciela.

- Wołałeś mnie. – powiedział Zayn stając naprzeciwko szatyna i wpatrując się w jego ciemne oczy.
Założył ręce na piersi, a jego mina wyraźnie mówiła, że mu w czymś przerwano. – Nie wiem czy wiesz, ale byłem właśnie w trakcie świetnego obciągania, więc musi to być naprawdę coś ważnego, skoro ściągasz mnie tu na już.  

- Mówisz tak, jakby naprawdę obchodził cię los tego chłopaka.

- Nie obchodzi – rzekł mulat, jednocześnie siadając obok Louisa na łóżku, które wcześniej zajął. – Co nie zmienia faktu, że jego usta były nieziemskie.   

Louis zaśmiał się. – Nudzi mi się, Zi.  Poróbmy coś.

Śmiech Zayna rozniósł się po pomieszczeniu. – Chcesz powiedzieć, że tylko dlatego chciałeś, bym przyszedł?  - spojrzał na Louisa swoimi brązowymi tęczówkami, a ten posłał mu delikatny uśmiech i zrobił maślane oczy.  – Zi?

- Okej. – powiedział poddając się.  – To co chcesz robić? – zapytał sunąc nosem po jego szyi, gdzie od czasu do czasu składał mokry pocałunek. Louis przymknął oczy na ten gest, a z jego ust wydobył się cichy jęk, gdy zęby chłopaka przygryzły jego skórę.

Po chwili jednak odsunął się od mulata, składając na jego ustach szybki pocałunek. – Kusząca propozycja, ale miałem na myśli nieco inne spędzanie czasu.

Chłopak spojrzał na niego pytająco.

- Chodź. – rzekł Louis, ciągnął przyjaciela za rękę.

Ten poddał się jego ruchom i podążył za nim, kierując swe kroki do wyjścia z pokoju. Za nim jednak zdążył wyjść przyciągnął Louisa do siebie za nadgarstek.

- Wrócimy do tego.  –powiedział całując usta Louisa i zaciskając dłoń na jego kroczu, gdzie przyrodzenie chłopaka było lekko nabrzmiałe.

Louis jęknął na ten gest. – Z pewnością.

~~~*~~~
Harry siedział na jednym z dachów, patrząc na okolicę i przyglądając się, jak czarna postać wraz ze swoim towarzyszem robi psikusy ludziom i śmieje się z nich.  Zaszczepiała w nich małą cząstkę zła, która sprawiała, że oni sami zaczęli sprawiać ludziom przykrość i śmiać się z nich.

To było złe i Harry wiedział, że powinien zareagować, ale nie potrafił. Wobec tego patrzył, jak Louis i jego przyjaciel niosą łzy i smutek, który zaczynał się malować na twarzach tamtych ludzi. Nie umiał nic zrobić. Przyglądał się tylko, a światło księżyca oświetlało jego bladą twarz, ukazując niepewność i strach, jaki się na niej malował.

Chciał temu zapobiec, chciał iść tam i powstrzymać ich, ale nie potrafił. Jakaś niewidzialna siła trzymała go na tym dachu i nie pozwalała się ruszyć.  To było frustrujące, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że był aniołem. Aniołem, który miał strzec ludzi przed złem, przed jego działaniem. Przed kimś takim, jak Louis.

A teraz, gdy szatyn robił te wszystkie rzeczy na jego oczach, o nie umiał nic z tym zrobić.  Tylko siedział. Siedział i patrzył, jak Louis niesie ze sobą zło.

Oczy Harry`ego uważnie lustrowały każdy jego krok. Każdy ruch, każde machnięcie dłonią. Każdy powiew wiatru w jego włosach. Uśmiech mimowolnie wstąpił na jego twarz, gdy wspomnienia zalały umysł, tworząc coraz to nowe obrazy. Na każdym z nich byli weseli, uśmiechnięci i radośni. I żadne z nich nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć.

Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.

Louis wybrał swoją drogę i nie było na niej miejsca dla Harry`ego.   

~~~
Hey, hey... Jest pierwszy rozdział i szczerze mówiąc jestem zdziwiona, że udało mi się go skończyć.
Naprawdę nie wiem, jak mi sie to udało... Ale jest! :)
Co do następnego... wątpię, by pojawił się za tydzień. Prawdopodobnie nie, więc czekajcie...
Dziękuje wam bardzo za komentarze pod prologiem. Cieszę się, że się wam spodobał. :) I mam nadzieję, że pod tym rozdziałem również wyrazicie swoją opinię. Także komentujcie i klikajcie w reakcje. :)
Zapraszam również na Tumblr na prolog do opowiadania o Niamie. Pojawi się dziś wieczorem. I chciałabym poprosić każdego, kto wejdzie i przeczyta go, aby zostawił mi wiadomość, bym wiedziała co o nim myślicie. :)
Do napisania!