Harry siedział na ławce w parku i obserwował, jak Louis bawi
się ludźmi. Wiatr targał jego
splątane włosy, a promienie słońca
odbijały się od jego bladej cery i w jego oczach, sprawiając, że stawały się
one jaśniejsze. Nie przejmował się tym,
że ktoś go zobaczy, ponieważ najzwyczajniej w świecie nikt nie mógł tego
zrobić. Był aniołem i miał ten przywilej bycia niewidzialnym.
I to go cieszyło. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby ludzie dowiedzieli się o istnieniu aniołów, jako ludzi, którzy normalnie funkcjonują i żyją. Z pewnością wywołałoby to chaos, a równowaga na Ziemi zostałaby zachwiana. Ludzie mieli stosunkowo niewielkie pojęcie o istnieniu życia na górze. Wiedzieli tylko tyle, ile mówiła im ich wiara, a każda z nich miała inne zdanie na ten temat. Dlatego nikt jednoznacznie nie określił, czy anioły są, czy ich nie ma, ale każdy wiedział, że istnieje Bóg i wierzył, że istnieje niebo.
I to było dobre. Harry wiedział, że ludzie są ciekawi i w swojej ciekawości są gotowi posunąć się bardzo daleko. Są w stanie sięgnąć po najgorsze środki z możliwych, by dowiedzieć się tego, co ich nurtuje, bo właśnie taka była ich natura. Ciekawość i chęć odkrywania nowych rzeczy była ich wrodzoną cechą. Każdego, bez wyjątku. Dlatego lepiej dla nich samych było, by wiedzieli mniej, bo ta ciekawość mogła zaprowadzić ich w niewłaściwą stronę.
Więc Harry siedział i patrzył, a ludzie mijali go, nieświadomi jego obecności. Umiejscowił swoje spojrzenie na szatynie, który właśnie szeptał coś do ucha nastolatkowi, a ten po chwili sprawił, że chłopczyk biegnący tuż obok niego przewrócił się. Harry`emu zrobiło się smutno na ten widok i był gotowy zareagować, ale powstrzymał się, nie będąc gotowym na spotkanie Louisa. Wobec tego patrzył, a jego serce łamało się na widok, który miał przed oczami. To nie powinno się zdarzyć.
Ale mimo to, nie potrafił nic zrobić.
To było niepodobne do Louisa. Nigdy nie zajmował się takimi małymi rzeczami, a jego czyny zawsze miały wielkie znaczenie. Nie bawił się w podpuszczanie ludzi i przekonywanie ich do złego. Zazwyczaj, gdy już coś wymyślił, było to dość ogromne w działaniu i jeszcze większe w skutkach. Dlatego Harry miał coraz gorsze przeczucia do tego, co znów Louis wymyślił, bo to, co teraz robił nie leżało w jego naturze i zdecydowanie miało głębsze znaczenie niż to, co można było zobaczyć.
Bóg miał rację i Harry musiał się dowiedzieć, co takiego planuje szatyn, by móc go powstrzymać, zanim wywoła to ogromne szkody. A Harry był pewien, że cokolwiek to jest, będzie działało na olbrzymią skale.
Patrzył na Louisa, który swobodnym krokiem przemierzał alejki parku, zupełnie nie świadomy obecności Harry`ego. Uśmiechał się, ale nie był to serdeczny uśmiech, którym obdarzał Harry`ego podczas wspólnie spędzanych chwil, zanim wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Ten był psotny i Harry już wiedział, ze Louis coś wymyślił i był gotowy, by w każdej chwili zrealizować swój pomysł.
I to go cieszyło. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby ludzie dowiedzieli się o istnieniu aniołów, jako ludzi, którzy normalnie funkcjonują i żyją. Z pewnością wywołałoby to chaos, a równowaga na Ziemi zostałaby zachwiana. Ludzie mieli stosunkowo niewielkie pojęcie o istnieniu życia na górze. Wiedzieli tylko tyle, ile mówiła im ich wiara, a każda z nich miała inne zdanie na ten temat. Dlatego nikt jednoznacznie nie określił, czy anioły są, czy ich nie ma, ale każdy wiedział, że istnieje Bóg i wierzył, że istnieje niebo.
I to było dobre. Harry wiedział, że ludzie są ciekawi i w swojej ciekawości są gotowi posunąć się bardzo daleko. Są w stanie sięgnąć po najgorsze środki z możliwych, by dowiedzieć się tego, co ich nurtuje, bo właśnie taka była ich natura. Ciekawość i chęć odkrywania nowych rzeczy była ich wrodzoną cechą. Każdego, bez wyjątku. Dlatego lepiej dla nich samych było, by wiedzieli mniej, bo ta ciekawość mogła zaprowadzić ich w niewłaściwą stronę.
Więc Harry siedział i patrzył, a ludzie mijali go, nieświadomi jego obecności. Umiejscowił swoje spojrzenie na szatynie, który właśnie szeptał coś do ucha nastolatkowi, a ten po chwili sprawił, że chłopczyk biegnący tuż obok niego przewrócił się. Harry`emu zrobiło się smutno na ten widok i był gotowy zareagować, ale powstrzymał się, nie będąc gotowym na spotkanie Louisa. Wobec tego patrzył, a jego serce łamało się na widok, który miał przed oczami. To nie powinno się zdarzyć.
Ale mimo to, nie potrafił nic zrobić.
To było niepodobne do Louisa. Nigdy nie zajmował się takimi małymi rzeczami, a jego czyny zawsze miały wielkie znaczenie. Nie bawił się w podpuszczanie ludzi i przekonywanie ich do złego. Zazwyczaj, gdy już coś wymyślił, było to dość ogromne w działaniu i jeszcze większe w skutkach. Dlatego Harry miał coraz gorsze przeczucia do tego, co znów Louis wymyślił, bo to, co teraz robił nie leżało w jego naturze i zdecydowanie miało głębsze znaczenie niż to, co można było zobaczyć.
Bóg miał rację i Harry musiał się dowiedzieć, co takiego planuje szatyn, by móc go powstrzymać, zanim wywoła to ogromne szkody. A Harry był pewien, że cokolwiek to jest, będzie działało na olbrzymią skale.
Patrzył na Louisa, który swobodnym krokiem przemierzał alejki parku, zupełnie nie świadomy obecności Harry`ego. Uśmiechał się, ale nie był to serdeczny uśmiech, którym obdarzał Harry`ego podczas wspólnie spędzanych chwil, zanim wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Ten był psotny i Harry już wiedział, ze Louis coś wymyślił i był gotowy, by w każdej chwili zrealizować swój pomysł.
Wróciło uczucie smutku, żalu i pewnego rodzaju pustki, gdy przypomniał sobie
wszystko.
Wspomnienia wróciły, a ich obraz wywoływał ból w klatce piersiowej Harry`ego, gdy okrutna prawda docierała do jego umysłu. Wspomnienia były tylko wspomnieniami, a rzeczywistość tak bardzo się od nich różniła i nie było mowy, by świat w nich zapisany, kiedykolwiek jeszcze powrócił.
Byli przyjaciółmi. Najlepszymi.
Wychowywali się razem, razem chodzili do przedszkola i razem dzielili pierwsze trudy szkoły, które pomimo wielu niepowodzeń, Harry spokojnie mógł zaliczyć do tych przyjemnych, bo dzielił je z Louisem. Wszystko, co związane było z niebieskookim chłopakiem, Harry zaliczał do udanych, bo nie ważne, jak źle było i jak wiele smutku i łez ze sobą przynosiło, to świadomość, że ma Louisa sprawiała, że się uśmiechał, nawet przez łzy.
Zawsze się wspierali i mogli na siebie liczyć, w każdej sytuacji, cokolwiek się nie działo.
Nie byli identyczni. Różnica charakterów była widoczna i wiele razy spotkali się ze zdziwieniem, gdy ktoś dowiadywał się o ich przyjaźni. Ludzie na górze nie potrafili zrozumieć, jak to możliwe, że dwa tak różne światy, jakimi byli, potrafią tak świetnie ze sobą współgrać.
Ale oni nie zwracali uwagi ludzi i och opinię. Byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy dla siebie byli gotowi zrobić wszystko i tylko to się liczyło. I Harry był szczęśliwy, a widząc uśmiech starszego chłopaka, mógł powiedzieć, że on również był, dlatego z wielką dumą i uśmiechem na ustach trzymał jego rękę, gdy wspólnie przemierzali korytarze nieba.
Ale nic nie trwa wiecznie i Harry świetnie się o tym przekonał, w najgorszy z możliwych sposobów.
Wspomnienia szatyna i ich wspólna przeszłość wywołały chwilowy uśmiech na jego twarzy, który uwidocznił dwa dołeczki i sprawił, że oczy chłopaka zaiskrzyły się. Nie na długo jednak, bo kilka sekund później dostrzegł, jak Louis odwraca się w jego stronę, a ciało loczka mimowolnie się spięło, zupełnie nieprzygotowane na konfrontacje.
To był moment. Jedna chwila. Zupełnie jak uderzenie piorunem, gdy ich oczy spotkały się, a umysł przywrócił wspólne chwile, ukazując obrazy, które sprawiły, że oboje na chwilę stracili kontakt z otaczającym ich światem. Przyjaźń.
Dziwne uczucie ogarnęło Harry`ego, gdy patrzył w oczy Louisa, który był zbyt daleko, by Harry mógł dostrzec dokładnie ich barwę. Ale było w nich coś. Coś, co sprawiło, że w brzuchu Harry`ego zawirowało, serce przyspieszyło bieg, a rumieńce wstąpiły na twarz, gdy ciepło rozlało się po jego ciele.
To było dziwne uczucie i nasilało się, gdy zielony kolor jego tęczówek uporczywie wpatrywał się w ten niebieski Louisa i Harry miał wrażenie, że już kiedyś czuł się w podobny sposób.
Kiedyś, gdy byli jeszcze dla siebie kimś ważnym.
I po chwili, w której wpatrywali się w siebie, jakby wiedzieli się pierwszy raz, wszystko stało się jasne, gdy Louis oblizał swoje wargi, subtelnie sunąc po nich językiem i mrugnął oczami, a niebieskie tęczówki schowały się na chwilę pod powiekami. I Harry zrozumiał, choć bał się tej wiedzy i nie do końca wiedział, czy to możliwe i co tak właściwie ma o tym myśleć. To nie mogło być możliwe. Jednak właśnie taka była prawda, przed którą chłopak chciał za wszelką cenę uciec, byle tylko nie musieć się z nią zmierzać, wiedząc, że gdy tylko podda się jej działaniu – przepadnie. Więc gdy Louis poruszył się, unosząc swoją dłoń, by odgarnąć zabłąkany kosmyk włosów z jego twarzy, Harry zniknął, pozostawiając szatyna w pełnym zdziwieniu, samego, w samym środku parku.
Wspomnienia wróciły, a ich obraz wywoływał ból w klatce piersiowej Harry`ego, gdy okrutna prawda docierała do jego umysłu. Wspomnienia były tylko wspomnieniami, a rzeczywistość tak bardzo się od nich różniła i nie było mowy, by świat w nich zapisany, kiedykolwiek jeszcze powrócił.
Byli przyjaciółmi. Najlepszymi.
Wychowywali się razem, razem chodzili do przedszkola i razem dzielili pierwsze trudy szkoły, które pomimo wielu niepowodzeń, Harry spokojnie mógł zaliczyć do tych przyjemnych, bo dzielił je z Louisem. Wszystko, co związane było z niebieskookim chłopakiem, Harry zaliczał do udanych, bo nie ważne, jak źle było i jak wiele smutku i łez ze sobą przynosiło, to świadomość, że ma Louisa sprawiała, że się uśmiechał, nawet przez łzy.
Zawsze się wspierali i mogli na siebie liczyć, w każdej sytuacji, cokolwiek się nie działo.
Nie byli identyczni. Różnica charakterów była widoczna i wiele razy spotkali się ze zdziwieniem, gdy ktoś dowiadywał się o ich przyjaźni. Ludzie na górze nie potrafili zrozumieć, jak to możliwe, że dwa tak różne światy, jakimi byli, potrafią tak świetnie ze sobą współgrać.
Ale oni nie zwracali uwagi ludzi i och opinię. Byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy dla siebie byli gotowi zrobić wszystko i tylko to się liczyło. I Harry był szczęśliwy, a widząc uśmiech starszego chłopaka, mógł powiedzieć, że on również był, dlatego z wielką dumą i uśmiechem na ustach trzymał jego rękę, gdy wspólnie przemierzali korytarze nieba.
Ale nic nie trwa wiecznie i Harry świetnie się o tym przekonał, w najgorszy z możliwych sposobów.
Wspomnienia szatyna i ich wspólna przeszłość wywołały chwilowy uśmiech na jego twarzy, który uwidocznił dwa dołeczki i sprawił, że oczy chłopaka zaiskrzyły się. Nie na długo jednak, bo kilka sekund później dostrzegł, jak Louis odwraca się w jego stronę, a ciało loczka mimowolnie się spięło, zupełnie nieprzygotowane na konfrontacje.
To był moment. Jedna chwila. Zupełnie jak uderzenie piorunem, gdy ich oczy spotkały się, a umysł przywrócił wspólne chwile, ukazując obrazy, które sprawiły, że oboje na chwilę stracili kontakt z otaczającym ich światem. Przyjaźń.
Dziwne uczucie ogarnęło Harry`ego, gdy patrzył w oczy Louisa, który był zbyt daleko, by Harry mógł dostrzec dokładnie ich barwę. Ale było w nich coś. Coś, co sprawiło, że w brzuchu Harry`ego zawirowało, serce przyspieszyło bieg, a rumieńce wstąpiły na twarz, gdy ciepło rozlało się po jego ciele.
To było dziwne uczucie i nasilało się, gdy zielony kolor jego tęczówek uporczywie wpatrywał się w ten niebieski Louisa i Harry miał wrażenie, że już kiedyś czuł się w podobny sposób.
Kiedyś, gdy byli jeszcze dla siebie kimś ważnym.
I po chwili, w której wpatrywali się w siebie, jakby wiedzieli się pierwszy raz, wszystko stało się jasne, gdy Louis oblizał swoje wargi, subtelnie sunąc po nich językiem i mrugnął oczami, a niebieskie tęczówki schowały się na chwilę pod powiekami. I Harry zrozumiał, choć bał się tej wiedzy i nie do końca wiedział, czy to możliwe i co tak właściwie ma o tym myśleć. To nie mogło być możliwe. Jednak właśnie taka była prawda, przed którą chłopak chciał za wszelką cenę uciec, byle tylko nie musieć się z nią zmierzać, wiedząc, że gdy tylko podda się jej działaniu – przepadnie. Więc gdy Louis poruszył się, unosząc swoją dłoń, by odgarnąć zabłąkany kosmyk włosów z jego twarzy, Harry zniknął, pozostawiając szatyna w pełnym zdziwieniu, samego, w samym środku parku.
~~~*~~~
Louis stał tam, w bez ruchu, wpatrując się nieustannie w
miejsce, w którym jeszcze kilka chwil temu stał jego najlepszy przyjaciel.
Nie mógł uwierzyć, że to co widział było prawdziwe i rzeczywiście Harry stał tam, wpatrując się w Louisa swoimi zielonymi oczyma, których koloru Louis nie był pewny, ale takimi właśnie je zapamiętał i miał nadzieję, że wciąż takie są. Takie jasne, tak bardzo zielone, swym odcieniem przypominające wiosnę, którą Louis czuł za każdym razem, gdy w nie spoglądał, jakby coś budziło się w nim do życia i przypominało o swoim istnieniu. I Louis doskonale wiedział co to jest. Znał to uczucie, ponieważ pojawiało się zbyt często, by Louis mógł o nim zapomnieć, a prawda była taka, że Louis nie chciał zapominać. Zawsze pojawiało się, gdy widział jego roześmianą twarz i niosło ze sobą iskierki w jego niebieskich oczach i coś, co efektem swoim przypominało te słynne motylki, gdy widziało się tą szczególną osobę, która swoim byciem znaczyła więcej, niż wszyscy inni ludzie. Ale u Louisa uczucie to przynosiło coś jeszcze, coś czego prawdopodobnie nie czuli inni, a u niego objawiało się bardzo intensywnie. Harry była jak dom, do którego się wraca, by odpocząć i by znaleźć w nim swój własny spokój, jednocześnie nie odtrącając tej drugiej osoby, bo to właśnie ona była źródłem tej harmonii, którą Louis zawsze w sobie odnajdował, gdy przebywał w jego towarzystwie.
Harry pachniał bardzo specyficznie, co Louis mógł zauważyć już pierwszego dnia, gdy odkrył te wszystkie dziwne rzeczy, które chłopak z nim wyprawiał i gdy uświadomił sobie, że prawdopodobnie przekroczył granicę przyjaźni bardziej, niż bardzo.
Harry pachniał, jak trawa na wiosnę, miał w sobie ten powiew świeżości, który Louis tak bardzo uwielbiał, gdy wtulał się w jego bok. Pachniał, jak cynamon i kakao, gdy w zimowe wieczory, siadali razem pod pniem drzewa i pili mleczy płyn, a jego oddech otulał twarz szatyna, gdy rozmawiali, w niebie bowiem nigdy nie padał śnieg. Pachniał, jak dym i świeżo rwane jabłka, gdy przemierzali uliczki londyńskiego parku, a jesienne powietrze otulało ich twarze, podczas gdy szli trzymając się za ręce, a uśmiech nie opuszczał ich twarzy. Pachniał, jak śnieg na Boże Narodzenie i jak słońce, które swoimi promieniami otulało ich twarze, gdy każdego dnia dzielili tą samą huśtawkę zawieszoną pod największym drzewem na słonecznej polanie. Harry pachniał, jak dom i może właśnie dlatego zapach chłopaka tak bardzo działał na jego zmysły, o wiele bardziej niż powinien i wyzwalał w nim to magiczne uczucie, sprawiając, że wszystko inne nie miało znaczenia.
Oczy Harry`ego były jasne i zawsze takie czyste, tak samo jak jego wnętrze i Louis wiedział, że to uczucie, które w sobie nosił względem młodszego chłopaka też takie było. Czyste, jasne, bez niedomówień. Proste.
Uczucie, które potocznie zwano miłością.
I Louis był tego świadomy. Bardzo świadomy: przez ten cały czas, gdy spęczali razem każdą wolną chwilę, jak i w dniu, w którym ich drogi się rozeszły, bo Louis wybrał inną drogę, a Harry nie chciał do niego dołączyć. I to bolało go najbardziej. Ta świadomość, że wybrał niebo, zamiast niego. Wybrał wygodne życie, choć pełne obowiązków i nakazów, zamiast życia u boku Louisa i miłości, którą chłopak chciał mu ofiarować i którą go obdarzył, a którą chłopak może mógłby odwzajemnić.
Odrzucenie – to uczucie siedziało w Louisie i sprawiło, że posunął się do tak okrutnych sposobów, by odzyskać to, co tak wiele dla niego znaczyło.
I przez te kilka chwil, w ciągu których mógł spokojnie spoglądać na Harry`ego i przyjrzeć się zmianom które w nim zaszły, w jego wyglądzie zewnętrznym, bo Louis nie miał takiej mocy, by móc odczytać jego uczucia i myśli, tylko utwierdził się w przekonaniu, że dobrze postąpił budując swoje magiczne zwierciadło, gdy oczy Harry`ego błysnęły, a na twarz wstąpiło zdziwienie, podczas gdy w brzuchu Louisa coś zatrzepotało, otrzepując z kurzu skrywane tam uczucie i przywracając mu tą nadzieję, że nie wszystko stracone. Zdecydowanie było to dowodem na to, że warto o nie walczyć, a Louis nie zamierzał się poddać.
Z oddali doszedł do niego głos Zayna.
- Louis chodź!
Potrząsną łgłową, jakby chciał odepchnąć od siebie wszystkie myśli związane z zielonookim chłopakiem, po czym odwrócił się i spojrzał w ciemne oczy swojego towarzysza. Tak bardzo różniące się od tych zielonych. – Huh?
Zayn spojrzał na niego podejrzliwie. – Mieliśmy się zabawić, a ty błądzisz gdzieś myślami i nie ma z tobą kontaktu. Co tym razem wymyślił twój szatański umysł?
Louis uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami. W tej chwili naprawdę nie miał ochoty o tym rozmawiać, a w szczególności z Zaynem, który pomimo ich przyjaźni, niczego nie rozumiał.
- Chodź! – powiedział Mulat i pociągnął go za rękę w bliżej nieokreślonym kierunku, a Louis po prostu poddał się jego ruchom, nie będąc zdolnym, by zrobić cokolwiek. Jego umysł zajmowała tylko para zielonych oczu.
Zayn świetnie się bawił, robiąc psikusy ludziom i śmiejąc się z nich i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie widział stanu Louisa, który nie potrafił się na niczym skupić i nie brał udziału w żadnym z jego poczynań, choć zdarzyło mu się czasem parsknąć śmiechem, gdy ktoś przewrócił się lub nieoczekiwanie dostał czymś w twarz.
Jego myśli były nieustannie zajęte i nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem, które tak nieoczekiwanie wróciło i wypełniło Louisa tak całkowicie i doszczętnie, niszcząc wszystko złe, tam w jego wnętrzu. Louis nie chciał się temu poddać, wiedział, że powinien walczyć z tym, ale nie umiał i to go przerażało.
Coś się zmieliło, coś co sprawiło, że zaczął tęsknić i miał ochotę znaleźć Harry`ego, przytulić go i nigdy nie puszczać. Ale, na Boga, był zły i nie mógł pozwolić by to uczucie obezwładniło go i sprawiło, że nie umiałby normalnie funkcjonować. Uczucie, które w jego świecie nie miało racji bytu.
Spojrzał na Zayna, który uważnie przyglądał się małemu chłopczykowi i Louis był pewien, że w tej właśnie chwili obmyśla plan, co by tu zrobić, by uśmiech tego malca zniknął.
Podszedł do nich bliżej i dopiero teraz dostrzegł, że ten mały chłopiec, który uśmiechał się i siedział na ławce wymachując lekko nogami, miał zielone oczy i krótkie włosy, których końcówki delikatnie się zwijały.
To było, jak powrót do przeszłości: coś uderzyło w jego klatkę piersiową i sprawiło, że jego serce zaczęło wybijać szybszy rytm, a dziwne uczucie wypełniło jego wnętrze, gdy patrzył tak na tego chłopca. Coś jak tęsknota i świadomość, że to co było, już nie wróci.
Zatrzymał Zayna, gdy ten chciał podejść do chłopczyka i sprawić, że ten zapewne zacząłby płakać. A ostatnie co Louis chciał zobaczyć to łzy na twarzy tego chłopca, który swoim wyglądem tak bardzo przypominał jego najlepszego przyjaciela, gdy byli jeszcze dziećmi.
- Zostaw.
Zayn spojrzał na niego dziwnie i jak gdyby nigdy nic podszedł do malca.
- Zostaw. – powtórzył i spojrzał na niego groźnym wzrokiem, odciągając go. – Zostaw go.
Chłopak nic nie powiedział, tylko posłusznie odszedł, jakby bał się, ze Louis może mu coś zrobić, a wiedział, że Louis potrafił i nie powstrzyma się, gdy go zdenerwuje.
Więc dołączył do Louisa i szli dalej razem, a szatyn więcej nie powstrzymał go, przed robieniem złych rzeczy.
Nie mógł uwierzyć, że to co widział było prawdziwe i rzeczywiście Harry stał tam, wpatrując się w Louisa swoimi zielonymi oczyma, których koloru Louis nie był pewny, ale takimi właśnie je zapamiętał i miał nadzieję, że wciąż takie są. Takie jasne, tak bardzo zielone, swym odcieniem przypominające wiosnę, którą Louis czuł za każdym razem, gdy w nie spoglądał, jakby coś budziło się w nim do życia i przypominało o swoim istnieniu. I Louis doskonale wiedział co to jest. Znał to uczucie, ponieważ pojawiało się zbyt często, by Louis mógł o nim zapomnieć, a prawda była taka, że Louis nie chciał zapominać. Zawsze pojawiało się, gdy widział jego roześmianą twarz i niosło ze sobą iskierki w jego niebieskich oczach i coś, co efektem swoim przypominało te słynne motylki, gdy widziało się tą szczególną osobę, która swoim byciem znaczyła więcej, niż wszyscy inni ludzie. Ale u Louisa uczucie to przynosiło coś jeszcze, coś czego prawdopodobnie nie czuli inni, a u niego objawiało się bardzo intensywnie. Harry była jak dom, do którego się wraca, by odpocząć i by znaleźć w nim swój własny spokój, jednocześnie nie odtrącając tej drugiej osoby, bo to właśnie ona była źródłem tej harmonii, którą Louis zawsze w sobie odnajdował, gdy przebywał w jego towarzystwie.
Harry pachniał bardzo specyficznie, co Louis mógł zauważyć już pierwszego dnia, gdy odkrył te wszystkie dziwne rzeczy, które chłopak z nim wyprawiał i gdy uświadomił sobie, że prawdopodobnie przekroczył granicę przyjaźni bardziej, niż bardzo.
Harry pachniał, jak trawa na wiosnę, miał w sobie ten powiew świeżości, który Louis tak bardzo uwielbiał, gdy wtulał się w jego bok. Pachniał, jak cynamon i kakao, gdy w zimowe wieczory, siadali razem pod pniem drzewa i pili mleczy płyn, a jego oddech otulał twarz szatyna, gdy rozmawiali, w niebie bowiem nigdy nie padał śnieg. Pachniał, jak dym i świeżo rwane jabłka, gdy przemierzali uliczki londyńskiego parku, a jesienne powietrze otulało ich twarze, podczas gdy szli trzymając się za ręce, a uśmiech nie opuszczał ich twarzy. Pachniał, jak śnieg na Boże Narodzenie i jak słońce, które swoimi promieniami otulało ich twarze, gdy każdego dnia dzielili tą samą huśtawkę zawieszoną pod największym drzewem na słonecznej polanie. Harry pachniał, jak dom i może właśnie dlatego zapach chłopaka tak bardzo działał na jego zmysły, o wiele bardziej niż powinien i wyzwalał w nim to magiczne uczucie, sprawiając, że wszystko inne nie miało znaczenia.
Oczy Harry`ego były jasne i zawsze takie czyste, tak samo jak jego wnętrze i Louis wiedział, że to uczucie, które w sobie nosił względem młodszego chłopaka też takie było. Czyste, jasne, bez niedomówień. Proste.
Uczucie, które potocznie zwano miłością.
I Louis był tego świadomy. Bardzo świadomy: przez ten cały czas, gdy spęczali razem każdą wolną chwilę, jak i w dniu, w którym ich drogi się rozeszły, bo Louis wybrał inną drogę, a Harry nie chciał do niego dołączyć. I to bolało go najbardziej. Ta świadomość, że wybrał niebo, zamiast niego. Wybrał wygodne życie, choć pełne obowiązków i nakazów, zamiast życia u boku Louisa i miłości, którą chłopak chciał mu ofiarować i którą go obdarzył, a którą chłopak może mógłby odwzajemnić.
Odrzucenie – to uczucie siedziało w Louisie i sprawiło, że posunął się do tak okrutnych sposobów, by odzyskać to, co tak wiele dla niego znaczyło.
I przez te kilka chwil, w ciągu których mógł spokojnie spoglądać na Harry`ego i przyjrzeć się zmianom które w nim zaszły, w jego wyglądzie zewnętrznym, bo Louis nie miał takiej mocy, by móc odczytać jego uczucia i myśli, tylko utwierdził się w przekonaniu, że dobrze postąpił budując swoje magiczne zwierciadło, gdy oczy Harry`ego błysnęły, a na twarz wstąpiło zdziwienie, podczas gdy w brzuchu Louisa coś zatrzepotało, otrzepując z kurzu skrywane tam uczucie i przywracając mu tą nadzieję, że nie wszystko stracone. Zdecydowanie było to dowodem na to, że warto o nie walczyć, a Louis nie zamierzał się poddać.
Z oddali doszedł do niego głos Zayna.
- Louis chodź!
Potrząsną łgłową, jakby chciał odepchnąć od siebie wszystkie myśli związane z zielonookim chłopakiem, po czym odwrócił się i spojrzał w ciemne oczy swojego towarzysza. Tak bardzo różniące się od tych zielonych. – Huh?
Zayn spojrzał na niego podejrzliwie. – Mieliśmy się zabawić, a ty błądzisz gdzieś myślami i nie ma z tobą kontaktu. Co tym razem wymyślił twój szatański umysł?
Louis uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami. W tej chwili naprawdę nie miał ochoty o tym rozmawiać, a w szczególności z Zaynem, który pomimo ich przyjaźni, niczego nie rozumiał.
- Chodź! – powiedział Mulat i pociągnął go za rękę w bliżej nieokreślonym kierunku, a Louis po prostu poddał się jego ruchom, nie będąc zdolnym, by zrobić cokolwiek. Jego umysł zajmowała tylko para zielonych oczu.
Zayn świetnie się bawił, robiąc psikusy ludziom i śmiejąc się z nich i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie widział stanu Louisa, który nie potrafił się na niczym skupić i nie brał udziału w żadnym z jego poczynań, choć zdarzyło mu się czasem parsknąć śmiechem, gdy ktoś przewrócił się lub nieoczekiwanie dostał czymś w twarz.
Jego myśli były nieustannie zajęte i nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem, które tak nieoczekiwanie wróciło i wypełniło Louisa tak całkowicie i doszczętnie, niszcząc wszystko złe, tam w jego wnętrzu. Louis nie chciał się temu poddać, wiedział, że powinien walczyć z tym, ale nie umiał i to go przerażało.
Coś się zmieliło, coś co sprawiło, że zaczął tęsknić i miał ochotę znaleźć Harry`ego, przytulić go i nigdy nie puszczać. Ale, na Boga, był zły i nie mógł pozwolić by to uczucie obezwładniło go i sprawiło, że nie umiałby normalnie funkcjonować. Uczucie, które w jego świecie nie miało racji bytu.
Spojrzał na Zayna, który uważnie przyglądał się małemu chłopczykowi i Louis był pewien, że w tej właśnie chwili obmyśla plan, co by tu zrobić, by uśmiech tego malca zniknął.
Podszedł do nich bliżej i dopiero teraz dostrzegł, że ten mały chłopiec, który uśmiechał się i siedział na ławce wymachując lekko nogami, miał zielone oczy i krótkie włosy, których końcówki delikatnie się zwijały.
To było, jak powrót do przeszłości: coś uderzyło w jego klatkę piersiową i sprawiło, że jego serce zaczęło wybijać szybszy rytm, a dziwne uczucie wypełniło jego wnętrze, gdy patrzył tak na tego chłopca. Coś jak tęsknota i świadomość, że to co było, już nie wróci.
Zatrzymał Zayna, gdy ten chciał podejść do chłopczyka i sprawić, że ten zapewne zacząłby płakać. A ostatnie co Louis chciał zobaczyć to łzy na twarzy tego chłopca, który swoim wyglądem tak bardzo przypominał jego najlepszego przyjaciela, gdy byli jeszcze dziećmi.
- Zostaw.
Zayn spojrzał na niego dziwnie i jak gdyby nigdy nic podszedł do malca.
- Zostaw. – powtórzył i spojrzał na niego groźnym wzrokiem, odciągając go. – Zostaw go.
Chłopak nic nie powiedział, tylko posłusznie odszedł, jakby bał się, ze Louis może mu coś zrobić, a wiedział, że Louis potrafił i nie powstrzyma się, gdy go zdenerwuje.
Więc dołączył do Louisa i szli dalej razem, a szatyn więcej nie powstrzymał go, przed robieniem złych rzeczy.
~~~*~~~
Harry siedział pod największym drzewem na słonecznej
polanie, gdzie promienie słońca chowały się w konarach drzew, a lekki wiatr
poruszał ich liśćmi. Miał podkurczone kolana, przyciśnięte do klatki piersiowej,
które objął ramionami i oparł na nich głowę. Jego powieki opadły w dół, a
powiew wiatru plątał jego i tak już pokręcone włosy.
Przed oczami pojawił mu się obraz szatyna, a wraz z nim to dziwne uczucie pustki, gdy uświadomił sobie, że jego Louisa już nie ma. I nigdy go nie odzyska, choćby bardzo chciał, bo najzwyczajniej w świecie nie można cofnąć czasu i zmienić biegu wydarzeń.
Oprócz tego pojawiło się też inne uczucie, o istocie którego Harry dowiedział się, gdy przez te kilka chwil wpatrywał się w oblicze swojego przyjaciela. Harry znał to uczucie i doskonale wiedział co ono oznacza, lecz nie do końca był pewny, czy było słuszne.
Louis już nie był tym Louisem, którego znał i przy którym pierwszy raz poczuł się w ten inny sposób. Tamten chłopak był uroczy, był kochany i przede wszystkim był dobry i zdecydowanie nie zostawiłby Harry`ego. Tamten chłopak wiedział, że Harry go potrzebuje, że jest dla niego jak brat i że Louis jest najważniejszą osoba w jego życiu. Ale Louis już nie był tamtym chłopakiem.
Wszystko się zmieniło. Może poza tą jedną rzeczą, która wciąż pozostała taka sama, choć Harry był pewny, że już dawno zniknęła w tak długim czasie. I ta jedyną rzeczą było właśnie to uczucie, które chłopak cały czas czuł i o którym nie umiał zapomnieć, nawet teraz, gdy siedział sam pod tym drzewem.
Harry nie wiedział co o tym myśleć. Był bardziej niż zagubiony, gdy wspomnienia szatyna wypełniały go, potęgując wszystko i wywołując w jego brzuchu stado motyli. I choć chłopak bardzo chciał zapomnieć o tym i sprawić, by to uczucie zniknęło nic nie umiał zrobić. Było ono zbyt silne, by tak po prostu mogło przestać istnieć.
- Znów tu jesteś. – dotarł do niego znajomy głos.
Podniósł głowę i otworzył oczy, wpatrując się w przestrzeń. – Muszę pomyśleć.- odparł.
- Ostatnio często ci się to zdarza.- rzekł głos delikatnym tonem. – Co się dzieje, Haroldzie?
Chłopak milczał przez chwilę, nie będąc pewnym tego, co chce powiedzieć, po chwili jednak odezwał się.
- Spotkałem Louisa.
- Och… - głos zawahał się, po chwili jednak znów się odezwał. – I co w związku z tym?
- To było dziwne. – rzekł Harry. – Minęło pięć lat, a ja miałem wrażenie, jakbyśmy wiedzieli się zaledwie wczoraj. Wszystko wróciło, wszystkie wspominania, jego odejście i samotność oraz pustka, którą po sobie zostawił. To było… dziwne, ale zarazem takie znajome.
- To normalne, Haroldzie. – odparł głos. - Byliście przyjaciółmi, a takiej więzi nie da się od tak wymazać z pamięci. Uczucie, które was łączyło było naprawdę silne i każdy mógł zauważyć, że obaj byliście dla siebie bardzo ważni.
- Byliśmy. - powtórzył loczek, a cień delikatnego uśmiechu przeszedł przez jego twarz, by zaraz potem zniknąć. – Był dla mnie bardzo ważny. Kochałem go.
Przed oczami pojawił mu się obraz szatyna, a wraz z nim to dziwne uczucie pustki, gdy uświadomił sobie, że jego Louisa już nie ma. I nigdy go nie odzyska, choćby bardzo chciał, bo najzwyczajniej w świecie nie można cofnąć czasu i zmienić biegu wydarzeń.
Oprócz tego pojawiło się też inne uczucie, o istocie którego Harry dowiedział się, gdy przez te kilka chwil wpatrywał się w oblicze swojego przyjaciela. Harry znał to uczucie i doskonale wiedział co ono oznacza, lecz nie do końca był pewny, czy było słuszne.
Louis już nie był tym Louisem, którego znał i przy którym pierwszy raz poczuł się w ten inny sposób. Tamten chłopak był uroczy, był kochany i przede wszystkim był dobry i zdecydowanie nie zostawiłby Harry`ego. Tamten chłopak wiedział, że Harry go potrzebuje, że jest dla niego jak brat i że Louis jest najważniejszą osoba w jego życiu. Ale Louis już nie był tamtym chłopakiem.
Wszystko się zmieniło. Może poza tą jedną rzeczą, która wciąż pozostała taka sama, choć Harry był pewny, że już dawno zniknęła w tak długim czasie. I ta jedyną rzeczą było właśnie to uczucie, które chłopak cały czas czuł i o którym nie umiał zapomnieć, nawet teraz, gdy siedział sam pod tym drzewem.
Harry nie wiedział co o tym myśleć. Był bardziej niż zagubiony, gdy wspomnienia szatyna wypełniały go, potęgując wszystko i wywołując w jego brzuchu stado motyli. I choć chłopak bardzo chciał zapomnieć o tym i sprawić, by to uczucie zniknęło nic nie umiał zrobić. Było ono zbyt silne, by tak po prostu mogło przestać istnieć.
- Znów tu jesteś. – dotarł do niego znajomy głos.
Podniósł głowę i otworzył oczy, wpatrując się w przestrzeń. – Muszę pomyśleć.- odparł.
- Ostatnio często ci się to zdarza.- rzekł głos delikatnym tonem. – Co się dzieje, Haroldzie?
Chłopak milczał przez chwilę, nie będąc pewnym tego, co chce powiedzieć, po chwili jednak odezwał się.
- Spotkałem Louisa.
- Och… - głos zawahał się, po chwili jednak znów się odezwał. – I co w związku z tym?
- To było dziwne. – rzekł Harry. – Minęło pięć lat, a ja miałem wrażenie, jakbyśmy wiedzieli się zaledwie wczoraj. Wszystko wróciło, wszystkie wspominania, jego odejście i samotność oraz pustka, którą po sobie zostawił. To było… dziwne, ale zarazem takie znajome.
- To normalne, Haroldzie. – odparł głos. - Byliście przyjaciółmi, a takiej więzi nie da się od tak wymazać z pamięci. Uczucie, które was łączyło było naprawdę silne i każdy mógł zauważyć, że obaj byliście dla siebie bardzo ważni.
- Byliśmy. - powtórzył loczek, a cień delikatnego uśmiechu przeszedł przez jego twarz, by zaraz potem zniknąć. – Był dla mnie bardzo ważny. Kochałem go.
- Więc znalazłeś odpowiedź na swoje pytanie.
Harry podniósł wzrok i wpatrywał się przez chwilę w jeden punkt. Czy to możliwe, że dlatego to wszystko się działo, dlatego tęsknił? Przecież nie mógł kochać Louisa. Bo nie mógł, prawda?
- Wiedział Bóg?
- Oczywiście. – odparł. – To uczucie, którym go darzyłeś było bardzo widoczne. Nie tylko w twoich gestach, które kierowałeś do jego osoby i słowach, które wypływały z twoich ust, ale przede wszystkim w uśmiechu i w oczach, które zawsze tak jasno się świeciły się, gdy napotykały na swojej drodze Louisa. Tak, Harry, wiedziałem.
Harry zarumienił się. Nie myślał, że jego uczucia względem drugiego chłopaka były aż tak bardzo widoczne i modlił się tylko, by Louis wtedy tego nie widział.
- Ja… zastanawiam się… - zaczął – Czy to możliwe, bym potrafił go kochać?
- Wszystko jest możliwe, Harry, a uczucia są bardzo nieprzewidywalne i potrafią płatać figle. Myślę, że tak. To jest możliwe.
- Ale przecież…- powiedział po chwili zastanowienia - Louis jest zły.
- Jest. – odparł Bóg. - Ale dobrze wiesz, że nie zawsze taki był. I myślę, że właśnie w takim Louisie się zakochałeś, Harry. W tym uroczym i słodkim, który jednym swoim gestem potrafił wywołać na twojej twarzy uśmiech i który jednym słowem potrafił rozśmieszyć cię do łez.
- To jest możliwe? Bym pomimo tego, nadal go kochał?
- Miłość przybiera różne formy i kształty i choćbyśmy nie wiem, jak bardzo z nią walczyli nie odjedzie, ale tylko wtedy, gdy jest prawdziwa. Louis wybrał zło na własne życzenie i zmienił się, ale to nie znaczy, że twoje uczucia względem niego tez musiały się zmienić. Widzisz Harry… miłość jest skomplikowana i tylko nieliczni mają tą szanse, by poznać jej największe uroki. Przynosi ze sobą dużo bólu i wiele razy wystawia nas na próbę, byśmy byli pewni tego, co czujemy. Niesie ze sobą wiele łez, ale jeśli wytrwamy w niej, pomimo niepowodzeń i upadków, czeka nas wielka nagroda.
Harry siedział, cały czas w tym samym miejscu i wpatrywał się nieokreślony punkt przed sobą. Analizował słowa, które wypowiedział Bóg i wiedział, że ma rację. Ale ciągle pozostawała jedna kwestia, która sprawiła, że po policzku chłopaka spłynęła pojedyncza łza.
- Louis nie potrafi kochać.
- Nie wiesz tego, Harry. – powiedział Bóg. – Zmienił się i stanął po drugiej stronie, ale nie zapominaj, że kiedyś był taki jak ty. I kochał.
Harry zamyślił się na chwilę.
- Co mam zrobić? – zapytał i uniósł głowę ku błękitnemu niebu.
- Nikt nie jest w stu procentach dobry, ani zły. – rzekł Bóg – Pozwól pokazać Louisowi, że zasługuje na to uczucie, którym go darzysz. Każdy zasługuje na szansę i Louis również, pomimo tego kim się stał. Może warto mu ją dać?
Harry spojrzał przed siebie, myśląc nad sławami, które usłyszał, a potem przeniósł swój wzrok na drzewo, w pniu którego zostały wyryte ich inicjały. Uśmiechnął się przesuwając dłonią po nierównej fakturze i obrysowując palcem kształt liter. Nie walczył już dłużej z uczuciem, które kłębiło się w jego wnętrzu. Niewątpliwe kochał, a Bóg miał racje - każdy zasługuje na szanse i Harry, pomimo wielu niepewności, zamierzał ją dać Louisowi.
Harry podniósł wzrok i wpatrywał się przez chwilę w jeden punkt. Czy to możliwe, że dlatego to wszystko się działo, dlatego tęsknił? Przecież nie mógł kochać Louisa. Bo nie mógł, prawda?
- Wiedział Bóg?
- Oczywiście. – odparł. – To uczucie, którym go darzyłeś było bardzo widoczne. Nie tylko w twoich gestach, które kierowałeś do jego osoby i słowach, które wypływały z twoich ust, ale przede wszystkim w uśmiechu i w oczach, które zawsze tak jasno się świeciły się, gdy napotykały na swojej drodze Louisa. Tak, Harry, wiedziałem.
Harry zarumienił się. Nie myślał, że jego uczucia względem drugiego chłopaka były aż tak bardzo widoczne i modlił się tylko, by Louis wtedy tego nie widział.
- Ja… zastanawiam się… - zaczął – Czy to możliwe, bym potrafił go kochać?
- Wszystko jest możliwe, Harry, a uczucia są bardzo nieprzewidywalne i potrafią płatać figle. Myślę, że tak. To jest możliwe.
- Ale przecież…- powiedział po chwili zastanowienia - Louis jest zły.
- Jest. – odparł Bóg. - Ale dobrze wiesz, że nie zawsze taki był. I myślę, że właśnie w takim Louisie się zakochałeś, Harry. W tym uroczym i słodkim, który jednym swoim gestem potrafił wywołać na twojej twarzy uśmiech i który jednym słowem potrafił rozśmieszyć cię do łez.
- To jest możliwe? Bym pomimo tego, nadal go kochał?
- Miłość przybiera różne formy i kształty i choćbyśmy nie wiem, jak bardzo z nią walczyli nie odjedzie, ale tylko wtedy, gdy jest prawdziwa. Louis wybrał zło na własne życzenie i zmienił się, ale to nie znaczy, że twoje uczucia względem niego tez musiały się zmienić. Widzisz Harry… miłość jest skomplikowana i tylko nieliczni mają tą szanse, by poznać jej największe uroki. Przynosi ze sobą dużo bólu i wiele razy wystawia nas na próbę, byśmy byli pewni tego, co czujemy. Niesie ze sobą wiele łez, ale jeśli wytrwamy w niej, pomimo niepowodzeń i upadków, czeka nas wielka nagroda.
Harry siedział, cały czas w tym samym miejscu i wpatrywał się nieokreślony punkt przed sobą. Analizował słowa, które wypowiedział Bóg i wiedział, że ma rację. Ale ciągle pozostawała jedna kwestia, która sprawiła, że po policzku chłopaka spłynęła pojedyncza łza.
- Louis nie potrafi kochać.
- Nie wiesz tego, Harry. – powiedział Bóg. – Zmienił się i stanął po drugiej stronie, ale nie zapominaj, że kiedyś był taki jak ty. I kochał.
Harry zamyślił się na chwilę.
- Co mam zrobić? – zapytał i uniósł głowę ku błękitnemu niebu.
- Nikt nie jest w stu procentach dobry, ani zły. – rzekł Bóg – Pozwól pokazać Louisowi, że zasługuje na to uczucie, którym go darzysz. Każdy zasługuje na szansę i Louis również, pomimo tego kim się stał. Może warto mu ją dać?
Harry spojrzał przed siebie, myśląc nad sławami, które usłyszał, a potem przeniósł swój wzrok na drzewo, w pniu którego zostały wyryte ich inicjały. Uśmiechnął się przesuwając dłonią po nierównej fakturze i obrysowując palcem kształt liter. Nie walczył już dłużej z uczuciem, które kłębiło się w jego wnętrzu. Niewątpliwe kochał, a Bóg miał racje - każdy zasługuje na szanse i Harry, pomimo wielu niepewności, zamierzał ją dać Louisowi.
~~~
Hi! Udało mi się skończyć ten rozdział, dlatego wstawiam wam go już dziś. I tak wystarczająco długo czekaliście. Przepraszam.
Chciałabym móc wstawiać rozdziały co tydzień, ale mój czas jest ograniczony, dlatego kolejnego spodziewajcie się też w podobnym odstępie czasu, jak ten.
Co do rozdziału... osobiście jestem z niego zadowolona, może oprócz końcówki, która wyszła beznadziejnie. Dlatego spokojnie możecie mówić, że wam się nie podoba.
Wiem, że się powtarzam, ale dziękuje wam bardzo za komentarze po rozdziałem pierwszym. Wiele znaczy dla mnie wasza opinia i zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy, dlatego, proszę, komentujcie. :)
Tyle ode mnie.
Do napisania!
Hi! Udało mi się skończyć ten rozdział, dlatego wstawiam wam go już dziś. I tak wystarczająco długo czekaliście. Przepraszam.
Chciałabym móc wstawiać rozdziały co tydzień, ale mój czas jest ograniczony, dlatego kolejnego spodziewajcie się też w podobnym odstępie czasu, jak ten.
Co do rozdziału... osobiście jestem z niego zadowolona, może oprócz końcówki, która wyszła beznadziejnie. Dlatego spokojnie możecie mówić, że wam się nie podoba.
Wiem, że się powtarzam, ale dziękuje wam bardzo za komentarze po rozdziałem pierwszym. Wiele znaczy dla mnie wasza opinia i zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy, dlatego, proszę, komentujcie. :)
Tyle ode mnie.
Do napisania!